Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wietnam 13-26.02.2010

Ostatni dzień w Hanoi


25-02-2010

4.30 rano wygrzebujemy się z pociągu jak misie z gawry po zimowym śnie.
Podejrzewam, że ze względu na porę nasza agencja, gdzie przechowujemy bagaże będzie zamknięta. Aby więc wypełnić czas proponuję ranną przechadzkę. Ola robi minę "so,so", ale nie pęka i dzielnie człapie za mną. Dzięki mojemu przewodnikowi udaje nam się dostać w znajome regiomy jeziora Hoa Kiem. Siadamy na ławce. Jest dopiero 5. Ulice, które jeszcze przed chwilą były wyludnione jak na komendę zapełniają się rzeszami amatorów Tai Chi (nie po raz pierwszy zdarza nam się obserwować to zjawisko tu w Wietnamie).
Wydaje nam się wręcz, że zestaw świczeń podstawowych mogłybyśmy wykonać z pamięci.Tak mogłybyśmy - tylko czy by nam się chciało?:) Wstawać przed świtem? Tak, ci to pożyją. Zrelaksowani, dotlenieni potuptają do pracy.

Nagle podjeżdża grupa 6 młodych nie - Azjatów. Głośno witają się z nami po angielsku. Są wyraźnie podchmieleni, ale nas nie zaczepiają. Zeskakują ze skuterów i wskakują do łodzi. I tu niespodzianka. Gwizdek stróżów prawa skutecznie odwodzi ich od rozróby. No proszę dyskretne oko władzy czuwa. Skąd oni się tu wzięli?

Sprawdzamy czas - 5.30. Postanawiamy iść najpierw do naszego hotelu, który mieści się niedaleko agencji turystycznej. Drzwi oczywiście zamknięte na trzy spusty. Ale Ola delikatnie puka. Widzimy jakiś ruch przez szklane drzwi i otwiera nam chłopak - totalnie zaspany. Zaczynamy coś gadać, on też - ale chyba nieskładnie, zresztą nie ma to znaczenia. Boy pokazuje nam toaletę i zaprasza do baru. Pyta czy chcemy pić.
Ponieważ odmawiamy idzie dalej spać, a my rozkładamy się na miękkich krzesłach, gasimy światło i zapadamy w błogi sen.

O 7.00 rano przychodzi Pani sprzątająca. Podnosimy głowy - ale daje nam znać abyśmy sobie nie przeszkadzały. My jednak wiedzione jakimś nadnaturalnym instynktem zaczynamy się zbierać. W samą porę, bo pojawia się pierwszy klient na śniadanie. Jeszcze 2 minuty wcześniej pewnie by nie skorzystał. Idziemy do recepcji. Recepcjonista nie jest fanem Tai Chi i słodko śpi. Ale zrywa się szybko i zakłada koszulę. Pokazujemy mu naszą rezerwację - fantastycznie........to nie nasz hotel! Przepraszamy i kierujemy się do sąsiednich drzwi.

Hotel zakmnięty, a na klamce wiszą już torby ze świeżym pieczywem. Tym razem już zdecydowanie Ola dzwoni i od razu budzi cały staff, ale nie mamy skrupółów ostatecznie to już 7.30.
Formalności trochę trwają, nie umiemy się dogadać, gdy nagle z pomocą na horyzoncie pojawia się nasz znajomy recepcjonista z hotelu obok. W białej koszuli, włosy pociągnięte brylantynką, gotowy już do pełnienia obowiązków, bo wstał wcześniej. Od drzwi woła "Bonjour madamme". My damy grzecznie odpowiadamy. Dzięki niemu sprawnie dostajemy śniadanie z gorącym jeszcze pieczywem.
Zbieramy siły, aby pójść po nasze bagaże, a potem sen zwala nas z nóg.


Około południa ruszamy w miasto. Jest to już nasz trzeci pobyt w Hanoi w ciągu ostatnich pięciu dni, więc już dość dobrze orientujemy się w topografii miasta. Stare miasto obeszłyśmy już wcześniej, dziś kolej na dzielnicę francuską. Jeszcze tylko ostatnie zakupy pamiątek i szybko wracamy do hotelu, żeby zrobić się na bóstwa.

To już ostatni nasz dzień wakacji. Jutro rano wylatujemy do domu. Ponieważ zaczęłyśmy naszą podróż od wielkiej fety noworocznej postanawiamy ją również efektownie zakończyć. Zamówiłyśmy sobie stolik w bardzo znanej restauracji w Hanoi, ale o wrażeniach z tej kolacji opowiemy po powrocie. Wszystkich pasjonatów dobrej kuchni zapewniamy, że będzie czego posłuchać. Tymczasem żegnamy osobliwy, wielowymiarowy Wietnam z nadzieją, że jeszcze tu wrócimy.
Do zobaczenia!!!

Pojechali i napisali:

PFR