Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Tajlandia i Kambodża 8.02.-1.03.2011

Poranne karmienie mnichów, rowerowe zwiedzanie ruin Sukothai, tajski masaż


15-02-2011

Godzina 5:15 nad ranem, telefon w tajskim hotelu natrętnie dzwoni … czas wstać, jeśli chcemy zdążyć na ofiarowywanie mnichom jedzenia. Mnich buddyjski nie otrzymuje żadnych pieniędzy, codziennie od 6:00 obchodzi miasto w okolicy świątyni, by zbierać jedzenie od wiernych. Jemu pozwala to najeść się do syta, wiernym zaś zapewnia lepsze i obfite w jedzenie przyszłe życie. Postanowiliśmy przyjrzeć się temu z bliska. O 5:45 zmierzaliśmy już całą grupą busikiem do okolicznych straganów, by zakupić jedzenie i kwiaty dla mnichów i ofiarować je. Każdy z nas podchodził po kolei, składał do kubełka najpierw jedzenie, później, na zamknięty kubełek kwiaty. Musieliśmy jednak kucać, by przyjąć krótkie błogosławieństwo. Po otrzymaniu darów mnich odprawiał modlitwę śpiewając, poczym szedł do kolejnych osób. Tajowie podczas ofiarowania zawsze stoją na boso. My jednak jako turyści, byliśmy traktowani łagodniej.

Pełni nowych wrażeń, wróciliśmy do hotelu by zjeść wczesne śniadanko i odespać poranne wstawanie. O 11:00 spotkaliśmy się z Ekim pod recepcją i wspólnie wybraliśmy się zwiedzać ruiny historycznego parku Sukothai. Na przestrzeni 70 kilometrów kwadratowych rozmieszczonych jest kilkadziesiąt zespołów świątynnych. By nie pominąć żadnego z ważnych miejsc postanowiliśmy wynająć rowery. Dla niektórych był to niemały stres, gdyż ostatni raz siedzieli na rowerze 30 lat temu. Okazało się jednak, że wszyscy pięknie poradzili sobie z tajskim sprzętem, a rowerki były świetnie przystosowane dla początkujących jak i dla zaawansowanych. Postanowiliśmy wybrać ciekawe kolorystycznie dwukołowe pojazdy, 3 różowe i 1 niebieski TURBO – wersja dla pań domu, 1 srebrny i 1 czerwony dla średnio zaawansowanych, 1 srebrny dla zaawansowanych z charakterystycznym napisem WINNER (zwycięstwa) dla naszego przewodnikaJPrzejażdżkę rozpoczęliśmy od wizyty przy ruinach najważniejszej i największej świątyni Sukothai – Wat Mahathat. Tam ukazały nam się wielkie posągi buddy, kolumnowo wybudowany vihran i mnóstwo charakterystycznych dla architektury Sukothai zdobień. Następnie jeździliśmy kolejne 2 godziny pomiędzy świątyniami zachwycając się coraz to nowymi posągami buddy, vihranami czy botami. Na koniec odwiedziliśmy miejsce, w którym stoi pomnik Ramy śmiałego ( władcy okresu złotego  Sukhotai, któremu Tajowie zawdzięczają swe pismo) oraz po drugiej stronie ulicy nietypowe chedi zdobione pomnikami słoni dookoła. Z nieba lał się żar, więc cień oraz chłód dochodzący z licznych stawów był dla nas zbawienny. Przejażdżka wszystkim się podobała! Ulka postanowiła, że po wyprawie kupi sobie rower.

Obiecałam, że wyróżnię dwie najdzielniejsze uczestniczki dzisiejszej wycieczki za wytrwałość i grację w jeździe: Mariolka i Ulka!:) Około 14:00 udaliśmy się na wyjątkowo obfity lunch tajski. Za każdym razem, gdy myśleliśmy że to koniec, donosili coś nowego, a przystawkę w postaci sajgonek zamiast na początku podano na końcu, ponieważ były świeżo pieczone. Na koniec kawka, herbatka, typowe owoce ( ananas, arbuz, melon) i przejedzeni udaliśmy się z powrotem do busa. Po drodze wizyta w markecie- zakupy na kolację- nowe owoce ( mango, gujawa i jak co dzień- pomelo) oraz wymiana pieniędzy. W hotelu zjawiliśmy się około 16:00. Mieliśmy więc pół godziny by odświeżyć się przed planowanym na dziś tradycyjnym tajskim masażem. Gdy wybiła zaplanowana godzina spotkania, poprowadzono nas do specjalnie przygotowanych pomieszczeń Spa. Znaleźliśmy się z Ulką, Ludwikiem i Krysią w pokoju z 4 łóżkami. Kazano nam przebrać się w przygotowane specjalnie przewiewne spodnie i koszule i położyć się na plecach. Panie masażystki zabrały się po kolei za nogi, ręce, plecy, głowę, pośladki, twarz. Nie było chyba miejsca, którego by nie masowały. Tajski masaż wyróżnia się tym, że Panie intensywnie rozciągają i ćwiczą pacjenta. Krysia w ten sposób dowiedziała się, że jest w stanie dotknąć nogami pośladków, Ludwik co chwila miał rozciąganie nóg do góry i na boki, a Ulka leżała cały czas z zamkniętymi oczami odpowiadając Krysi, że gdyby się nie wstydziła to chętnie pisnęła by parę razy z bólu. Ja z kolei dostałam najmłodszą masażystkę, która masowała w sposób tak delikatny łaskocząc mnie tak, że musiałam powstrzymywać się od wybuchu śmiechu. Cała godzina relaksu przysporzyła nam w gruncie rzeczy wiele radości, panie próbowały porozumieć się z nami w tajsko – angielskim co im za bardzo nie wychodziło więc każda rozpoczęta dyskusja kończyła się śmiechem. Masaż polecamy! Marysia i Bogusia były w osobnej sali, ale również bardzo chwaliły sobie wrażenia. Wieczór spędziliśmy na tajskiej kawie i owocowej kolacji w pokoju, gdzie jak zwykle pojawiły się ciekawe tematy do rozmowy. Jutro zmierzamy już na północ.

Pojechali i napisali:

PFR