Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Nowa Zelandia i Australia 27.10.- 23.11.2011 (27)

Park gejzerów, rafting nad Tongariro, Napier- zwiedzanie, winnica


05-11-2011

Ruszamy dość wcześnie, bo nadrabiamy zaległości. Wracamy w kierunku Rotorua, by odwiedzić park z gejzerami i kolorowymi jeziorkami. Nie udało się nam zobaczyć go w drodze do Taupo, bo za dużo atrakcji było po drodze. Dzisiaj pasuje nam idealnie, bo akurat zdążymy na wybuch gejzeru Lady Fox. Po drodze tankujemy, wymieniamy pieniądze i spotykamy się na spacerze w parku. Trasy bardzo ładnie przygotowane, gejzerki robią na nas wrażenie, są bardzo kolorowe, wyszło słońce i woda mieni się różnymi kolorami. Pilnujemy czasu by nie spóźnić się na wybuch gejzera. Codziennie o 10.15 jest on stymulowany przez tutejszą obsługę, podobnie jest i dzisiaj. Pan z parku po krótkim wstępie po dosypuje do krateru gejzera trochę mydła, a ten za chwilę zaczyna się najpierw pienić a potem wyrzuca strumień wody w górę. Podziwiamy a w drodze powrotnej zaczepiamy jeszcze o bulgoczące błotka, tu coś kipi, bulgocze. Czas na ostatni odcinek spaceru w parku. Została nam żółta trasa. Mała kawka i dzielimy się na dwie grupy. Samochód z MMM i A adoptuje jeszcze jednego Maćka i w piątkę ruszają nad rzekę Tongariro, gdzie zarezerwowaliśmy rafting. My w tym czasie kierujemy się w stronę Napier. W planach mamy najpierw odwiedziny jednej z okolicznych winnic, a potem zwiedzanie stolicy Art Deco w Nowej Zelandii.

Nasza dzisiejsza trasa obfituje w mnóstwo bardzo ciekawych i typowo nowozelandzkich widoków. Są zielone góry, piękne słońce, owieczki i kolorowe kwiaty. Akurat teraz na żółto kwitną żarnowce, pięknie to wygląda. Robimy kilka przystanków na zdjęcia.
Winnice dzisiaj pękają w szwach. Jest sobotnie popołudnie i sporo mieszkańców Napier wraz z dzieciakami wybrało się na leniwe popołudnie połączone z degustacją wina i małym lunchem.
Jedna z winnic nam nie odpowiada bo straszliwie tu głośno i tłoczno, zmieniamy ją na pobliską, ale tu jeszcze nie działa restauracja, która ma teraz akurat przerwę. Aby czekać zbyt długo, opuszczamy zatem winnice z planami powrotu tu wieczorem i jedziemy do miasta w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Jak się okazuje być głodnym około 16 w Nowej Zelandii to proszenie się o duże problemy. Wszystko już zamknięte po wydaniu obiadu i jeszcze zamknięte przed kolacją.
Wreszcie dosłownie przed drzwiami jednego z barów wyprosiliśmy jego otwarcie. Smażony Holender – brzmi nieźle, a w środku ryba i frytki oraz sajgonki z warzywami dla Hanki. Organizujemy się przy dwóch stolikach robiąc trochę zamieszania ale zajadamy świeżą rybkę.
Stąd już bardzo blisko do hotelu. Tu zajmujemy kolejne pokoje, łączymy się z Internetem – co wcale nie jest tu w Nowej Zelandii takie oczywiste i łatwo dostępne i chwilę planujemy nasz wieczór przy winie i oliwkach. Warto wybrać się do miasteczka, centrum to tylko dwie uliczki, ale widoki są bardzo obiecujące. Już w drodze do portu wjechaliśmy na punkt widokowy, a panorama była zachwycająca.
Rusza do miasta autko nr 2. Zwiedzają i spacerują. A i B spacerują po plaży, gdzie dzisiaj sporo osób pali ogniska. Potem mnóstwo fajerwerków, okazuje się, że to święte zbliżone do naszego pierwszego dnia wiosny a jednocześnie święto domu i ogrodu.
Ja czekam w hotelu na naszych żądnych przygód raftingowców. Docierają dość późno. Ale wszyscy bardzo zadowoleni. Sama rzeka podobno piękna i trasa raftingu bardzo malownicza. Było bezpiecznie, przełomów sporo nie bardzo groźnych. Są nawet zdjęcia. Wszyscy zadowoleni i polecają to na przyszłość wszystkim grupom. Wpisuję do programu.
Dzisiaj śpimy szybko, bo jutro głuptaki. Przyspieszamy i śniadanie pan z hotelu serwuje nam już na kolację…

Pojechali i napisali:

PFR