Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Nowa Zelandia i Australia 27.10.- 23.11.2011 (27)

Wieloryby


09-11-2011

Dzisiaj żegnamy Nelson. W planach początkowo miał być długi przejazd wybrzeżem pod lodowce. Ale plany uległy zmianom i zdecydowaliśmy, że będąc tutaj nierozsądnie byłoby ominąć wieloryby. Pewien problem polega na odległości i zmianie naszego kierunku zwiedzania, ale stanęliśmy przed wyborem teraz albo nigdy. I dlatego ruszamy już przed 7.00 Przed nami około czterech godzin jazdy do wielorybów. Pogoda ładna to i jedzie się przyjemnie. Nadrabiamy czas i jesteśmy nawet sporo przed wyliczeniami naszych GPSów. I dobrze, bo mamy czas na drugie śniadanie.

Pani u wielorybów znajduje nas w swoich notatkach, kupujemy bilety i udajemy się na film o wielorybach. To oczywiście wstęp do prawdziwej przygody z ssakami.
Pakują nas do autobusu i przewożą do portu, a tu już cumuje wielki katamaran. Zajmujemy miejsca, proszą by siedzieć póki co w środku, to się nam mniej podoba, ale po chwili wiemy dlaczego tak zaplanowano nasz pobyt na morzu. Wypływamy nad bardzo głęboki kanion mający ponad 1000 metrów głębokości, to właśnie tutaj wieloryby czują się najlepiej i tu można je wypatrzeć, firma jest świetnie wyposażona, sonary, łodzie podwodne, łodzie zwiadowcze.
Pan przewodnik opowiada nam o zwyczajach z życia wielorybów, wreszcie pozwala wyjść na zewnątrz. Choroba morska blisko, kołysze, dookoła woda i fale. Jest, jest, jest! Z daleka widać małą fontannę wody przed nami. Włączamy silniki i pełną parą suniemy w stronę wieloryba. Towarzyszymy mu płynąc równoległe, słychać tylko klik klik aparatów. Wiemy z wcześniejszej pogadanki, że wieloryby te wynurzają się na ok. 10 minut by później ponownie niknąć w głębinach. Korzystamy z okazji. Jest na co popatrzeć. Nagle przewodnik zapowiada gotowość wieloryba do nurkowania, przygotować mamy aparaty na upragniony ogon, który lada chwila ma się pokazać nad powierzchnią wody. Skąd on to wszystko wie? I rzeczywiście ciało wieloryba wyłania się bardziej sponad toni by za chwilę zanurkować i wtedy pojawia się ogon jak na wszystkich zdjęciach wielorybów na świecie…
Przerwa, płyniemy jeszcze dalej w poszukiwaniu kolejnego wieloryba. Zagęszcza się na tyle katamaranu, gdzie zorganizowano kącik dla mniej wytrzymałych i dotkniętych chorobą… Nasi niektórzy już też są sino-bladzi, ale się dzielnie trzymamy.
Powtórka całej procedury, wychodzimy, wypatrujemy, czekamy na ogon, płyniemy dalej. Zerkamy na zegarki – pora wracać. Udało się nam bardzo bliska zobaczyć dwa piękne ssaki – było warto pokonać tyle kilometrów.
Ale to niestety nie koniec drogi na dzisiaj, teraz ten najdłuższy odcinek, do przejechania prawie 500 kilometrów. Oczywiście przy naszych przebiegach od początku trasy nie robi to wielkiego wrażenia, ale jechać trzeba. Trasa jak każda w Nowej Zelandii bardzo malownicza. Okresowo pada deszcz, potem znowu słońce i znowu deszcz. To jedyne urozmaicenie na trasie. Wymieniamy się za kierownicą. Im bliżej naszego miejsca noclegowego tym ładniejsza pogoda a tym samym widoki. Docieramy do przeciwległego wybrzeża, rozświetlona woda mieni się tuż przed zachodem słońca.
Przy hotelu czekają na nas Mariusz i jego ekipa, mieli problem z zakwaterowaniem. Podobno anulowano rezerwację. Wyjmuję wszystkie dokumenty, papierzyska i idę ja na próbę. Nic podobnego, pani z recepcji pominęła korespondencję właściciela ze mną i stąd problem. Po chwili wszystko się wyjaśnia, zamówione 

Pojechali i napisali:

PFR