Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wietnam i Laos 8.11-2.12.2013

Karmienie mnichów, wodospad Tad Sae, jazda na słoniach, wodospad Kuang Si


30-11-2013

Dziś wyjazd z hotelu punktualnie o 5:00, by przygotować się na karmienie mnichów, które odbywa się codziennie od ok 6:00 rano. Towarzyszyła nam para Niemców, poznana dzień wcześniej w tuk tuku hotelowym, którą zaprosiliśmy do wspólnej przejażdżki. W mieście zakupiliśmy ryż oraz słodkości dla mnichów, a Ci z nas, którzy mieli składać ofiarę, musieli uklęknąć na specjalnie przygotowanych do tego dywanikach, zostali przepasani kolorową szarfą i czekali na nadejście ubranych w intensywnie pomarańczowe szaty mnichów. Ciekawostką dla niektórych było to, że kleisty ryż mieliśmy wydzielać mnichom rękoma. W naszej kulturze byłoby to odebrane jako nietakt, tu jednak jest to zupełnie normalny zwyczaj. Reszta grupy stała naprzeciwko nas i robiła zdjęcia. Mnisi przemieszczali się głównymi ulicami miasta i gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy spędzić tam spokojnie 2 godziny, jednak nam wystarczyło 45 minut. Wróciliśmy do hotelu, zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się w dalszą drogę, tym razem do wodospadów. Wodospad Tad Sae zlokalizowany jest w odległości 25 km od miasta. Jazda tam składa się z dwóch etapów: Przejazd busem i 15 minutowy spływ bambusowymi łódkami, w których utrzymanie równowagi nie należało do najłatwiejszych. Gdy dopłynęliśmy do celu, udaliśmy się najpierw na godzinną przejażdżkę na słoniach. Na każdym po 2 osoby. Marek z Dorotą wymienili się ze mną i z Kasią, byśmy mogli sobie nawzajem robić zdjęcia. Okazało się jednak, że słoń Kasi i Doroty w pewnym momencie zwolnił, a następnie odbił w zupełnie innym kierunku. Z wspólnej sesji więc nici, ale za to indywidualna jak najbardziej. Poganiacz naszego słonia, zeskoczył z niego na chwilę i zaproponował, by ktoś z nas usiadł na głowie jako kierujący. Marek nie chciał, więc ja spróbowałam, namawiając do tego również Anię i Alinę. Przeżycie godne polecenia, choć przy stromych zejściach było strachliwie, a z powrotnym wgramoleniem się na siedzisko nie było tak prosto. Mieliśmy jednak przy tym sporo śmiechu, tak samo jak i przy karmieniu słoni bananami, które wcześniej zakupiliśmy. Przejażdżka bardzo udana, zakończona krótkim trekkingiem na 2 kaskady wodospadu i kąpielą Marka w krystalicznie czystej, przyjemnie ciepłej wodzie. Dodatkową atrakcją dla chętnych była również kąpiel ze słoniem, z której my nie skorzystaliśmy, jednak przyglądaliśmy się z przyjemnością staraniom innych turystów. Ruszyliśmy w dalszą drogę do Parku Narodowego Tat Kuang Si. Tam odwiedziliśmy najpierw rezerwat niedźwiedzi himalajskich, założony przez fundację „ Free The Bears” w 2003 roku. Obecnie na terenie rezerwatu żyją 23 wcześnie osierocone, odratowane niedźwiedzie. Gdy je zobaczyliśmy, sprawiały wrażenie chorych na chorobę sierocą. Część z nas postanowiła kupić koszulki, z których pieniądze przeznaczone są na opiekę nad niedźwiedziami. Ruszyliśmy w dalszą drogę, wspinając się powoli wzdłuż kaskad wodospadu, aż doszliśmy do tego najwyższego i największego wodospadu Kuang Si. Co odważniejsi wspinali się na jedną ze skał zlokalizowanych u podnóża tego wodnego żywiołu. Reszta oddała się sesji z wiszącego mostu, bądź uchwyceniem niektórych, pięknie kwitnących krzewów. Nasz trekking wiódł dalej inną drogą aż do wyjścia z parku, przed którym znajdowało się centrum turystyczne: kilkanaście straganów, kawiarnia i restauracja, w której mieliśmy obiad: naszą ulubioną zupę z makaronem ryżowym, mięsem oraz chili w wersji laotańskiej. Tylko Marek z Dorotą skusili się na makaron z woka, który smakował im równie dobrze. W drodze powrotnej do miasta podjechaliśmy do hotelu by zostawić rzeczy i udaliśmy się ponownie do centrum Luang Prabang, by zjeść jak co dzień naleśniki crepes z owocami tropikalnymi, odbyć kolejny spacer, zrobić ostatnie zakupy. Wieczorem spotkaliśmy się jak zwykle u Anii i Aliny w pokoju by pochwalić się zakupami i wymienić obserwacjami z dzisiejszego dnia. Ostatni nocleg w Laosie.

Pojechali i napisali:

PFR