Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wietnam i Laos 8.11-2.12.2013

Powrót do Hanoi


17-11-2013

Dawno o nas nie było słychać, a to dlatego, że mieliśmy napięty program i wiele niespodzianek.Zacznijmy od naszego powrotu z Ba Be do Hanoi 17.11. tj. w niedzielę. Cała trasa trwała 250 km, ale na szczęście mieliśmy sporo przerw. Zaczęliśmy od wizyty w wiosce tajskiej, gdzie odwiedziliśmy jedną z lokalnych rodzin, wręczając prezenty i robiąc sobie sesję zdjęciową z 80 letnią babcią, matką i dwójką dzieci. Właściciel domu dostał od nas między innymi latarkę, co zrobiło na nim ogromne wrażenie. Większość mieszkańców wioski pracowała akurat na polu ryżowym, więc mogliśmy tylko pozdrawiać ich z oddali. Ta wioska była dużo bogatsza od poprzedniej, którą odwiedzaliśmy. Kamienne, lepiej wykończone domki, spore pola uprawne, bardziej zadbane podwórka. Spędziliśmy kilka wyjątkowych chwil rozmawiając z tajską rodziną, lecz wkrótce trzeba było ruszyć w drogę.

Kolejna przerwa na lunch w Cat Bat. Byliśmy tu już po raz drugi, ale tym razem próbowaliśmy nowości: Sajgonki z mięsem bawolim, sałatka z kwiata bananowca, wietnamska kapusta z woka, ponownie słodkie ziemniaki. Do tego dobrze schłodzone piwo Sajgon bądź cola i uczta była wyśmienita. Dziś po raz drugi zajrzeliśmy do kuchni, by przyjrzeć się nowym specjałom przyrządzanym dla lokalnych: świeże kraby, żaba, żółwie, pędraki, a do popicia wódka ryżowa ze świeżo zatopionymi szerszeniami. Ktoś ma ochotę? My na razie pozostaliśmy przy swoim pysznym menu.
Naprzeciwko naszej restauracji był duży supermarket, gdzie zakupiliśmy specjalne filtry do przyrządzania kawy. Po naszym powrocie zapraszamy więc na niezwykłą kawę - wietnamskie Kopi Luwak  ( czyli ziarna kawy wydalane przez łasiczkę, a nie przez cywety, jak jest to w oryginalnej, indonezyjskiej wersji tej kawy) z dodatkiem słodkiego mleczka skondensowanego – pychota!.Asia, mająca sokoli wzrok do wszelkiego rodzaju świecidełek, znalazła również sklep z biżuterią i wraz z Elą zakupiły sobie piękne bransoletki. Wszyscy byli więc zadowoleni.
Droga powrotna do Hanoi przedłużyła się nam na przedmieściach, gdyż wszyscy lokalni wracali w niedzielę z rodzinnych stron do stolicy  by przygotować się na nowy tydzień pracy. Ostatecznie więc w hotelu byliśmy po zachodzie słońca, o 18:00. Umówiłam się z częścią grupy na niespodziankę – kolację wężową na godzinę 19:00. Jako że przez ostatnie kilka dni Alina mocno się nam rozchorowała, namówiłam ją na wizytę u lekarza ( w Wietnamie opieka medyczna jest na wysokim poziomie, a w Hanoi niektóre szpitale są otwarte 24 h na dobę). Udałyśmy się do szpitala zlokalizowanego niedaleko naszego hotelu. Najpierw przyjął nas lekarz ogólny – odpowiednik naszego lekarza rodzinnego. Podstawowe badania przeprowadzane są tu na leżąco, co Alinę nieco zaskoczyło. Przeprowadzili też bardzo dokładny wywiad na temat wszelkich jej dolegliwości. Po pierwszej diagnozie zostałyśmy wysłane do drugiego lekarza piętro wyżej – tym razem był to młody, wysoki jak na Wietnamczyka laryngolog wraz z asystentką. Tam zostało przeprowadzone dokładne badanie laryngologiczne z użyciem endoskopu. Po diagnozie laryngologa zostałyśmy wysłane na ostateczne postawienie diagnozy i wypisanie leków ponownie do lekarza rodzinnego. Okazało się, że nie ma infekcji oskrzelowej czy płucnej, skończyło się na ostrym zapaleniu gardła. Dostałyśmy receptę na 4 rodzaje lekarstw ( mówiąc recepta mam tu na myśli tylko przenośne użycie tego słowa, gdyż w Wietnamie by kupić antybiotyk recepta nie jest potrzebna) oraz wydrukowane wskazania co do stosowania każdego leku. Po tej wizycie lekko spóźnione na umówione spotkanie z resztą grupy wróciłyśmy do hotelu.
Wezwałam taksówkę. Na ucztę wężową wybrała się ze mną dokładnie połowa grupy: Krzysztof, Marysia, Kasia, Alina i Ania. Przejechaliśmy mostem na drugą stronę rzeki, wyjechaliśmy z centrum i dojechaliśmy do małej wioski, która specjalizuje się w przygotowywaniu dań z węży. Młody taksówkarz miał problem ze znalezieniem naszej restauracji, ale w końcu udało mu się dowieźć nas na miejsce. W restauracji znalazłam jedną osobę, która mówiła trochę po angielsku, dzięki czemu mogłam złożyć poprawnie zamówienie i wynegocjować cenę. Zamówiliśmy 7 dań z kobry. Całej ceremonii zabijania węża na naszych oczach pozwolę sobie nie opisywać. Wspomnę tylko, że przed podaniem właściwych dań, najbardziej szanowana osoba w grupie zjada bijące jeszcze serce węża i popija je winem ryżowym. W naszej grupie do tego zaszczytu został wybrany Krzysztof. Poleciłam mu, by nie przegryzał serca, tylko je połknął. Poszło mu to bezproblemowo. Pozwolił sobie nawet stwierdzić, że chyba będąc świadomym tego co jadł z przejęcia nie poczuł nic szczególnego. Następnie każdy z nas wypił kieliszek świeżej krwi węża zmieszanej z winem ryżowym i świeżej żółci węża również zmieszanej z winem.
Po przeprowadzeniu oficjalnego obrzędu przeszliśmy do degustacji dań z węża: 3 rodzaje zup, prażona skóra węża, wąż z woka z warzywami, 2 rodzaje sajgonek z wężem. Do tego 2 rodzaje sosów, ryż oraz odpowiednia ilość piwa w gotowości gdyby coś nie smakowało. Byliśmy zachwyceni prawie wszystkimi daniami, które zjedliśmy. Były tak obfite, że sporo zostało. Zdecydowaliśmy się zapakować resztę na wynos, by Ci, którzy się nie byli na wężowej uczcie, mogli spróbować niektórych dań w hotelu.
To nie był koniec niespodzianek na dziś. Umówiliśmy się na spotkanie z resztą grupy, by świętować imieniny Grzegorza. Kolacja się trochę przedłużyła, więc reszta grupy cierpliwie czekała na nas w lobby, a gdy wróciliśmy zaczęliśmy imprezę niespodziankę. Większość grupy wraz z solenizantem czekała przy moim pokoju, ja z pomocą Kasi i Marysi odebrałam tort, podpaliłyśmy świeczki i śpiewając już na klatce schodowej Happy Namesday doszłyśmy na górę do reszty. Szybkie życzenie i Grzesiu zdmuchnął świeczki. W pokoju dostał od nas również pamiątkowy obrazek z laki. Również Grzesiu był przygotowany, gdyż przywiózł z Polski specjalnie na tę okazję wyjątkowy trunek, którego wszyscy po trochu spróbowali w tym szczególnym dniu.
Po dłuższym świętowaniu udaliśmy się na zasłużony wypoczynek po długim i pełnym wrażeń dniu.

Pojechali i napisali:

PFR