Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Bhutan 29.03-13.04.2014

Przylot, zwiedzanie Kalkuty


30-03-2014

Uwielbiam ten gorąc powietrza buchającego przy wyjściu z samolotu. To jest znak, że jestem w egzotycznej podróży. Spotkaliśmy się wszyscy o czasie a nawet przed umówioną zbiórką w Warszawie. Znamy się z poprzednich wypraw, ale i mamy nowych Znajomych. Lot pierwszy do Dubaju, bardzo sprawnie. Testujemy nowe linie są na tak, lotnisko w Dubaju tym bardziej na tak. Będziemy częściej latać przez Dubaj. W Kalkucie lądujemy o 8 rano, dodajemy do naszego czasu 4,5 godziny. Jest niedziela. Leniwa niedziela, nasza odprawa przebiega bardzo sprawnie, pamiętam kolejki długie jak węże w Delhi, czy nieład na lotnisku w Bombaju, tu zupełnie inny świat. Szybko i sprawnie, na bagaże czekamy wprawdzie bardzo długo ale za to wszystkie przyleciały. Nasz opiekun czeka na nas na lotnisku. Autobus schłodzony, woda na nas czeka i miła obsługa. A ten chłód zasadny, bo na zewnątrz mimo pory już 28 stopni, a spodziewamy się 38 dzisiaj.

Po drodze do hotelu mijamy wszystko co bardzo indyjskie: riksze, wielkie żółte ambasadory taksówki, krowy, trwa poranna toaleta, pod hydrantami i wokół nich grupki dzieci i dorosłych biorące kąpiel. Domy na ulicy pozwijane, tylko na ścianach budynków przytroczone lusterko, albo przywiązane garnuszki zdradzają przynależność skrawka ziemi do kogoś. Na ulicy przygotowania do niedzielnego obiadu, będzie rosół jak nic i to w wielu domach. Na pieńkach zarzynają kurczaki, skubią je i patroszą. Krew się leje. Indie.

Owoce i warzywa wprost z chodnika. Obok fryzjer, rzemieślnicy ze swoimi narzędziami gotowi do przyjęcia każdego zlecenia. Jadąc autobusem nie możemy się napatrzeć. Teraz czas na krótką przerwę w hotelu i może nawet uda się nam przysnąć. A potem już zwiedzanie. 

Wróciliśmy właśnie do hotelu. Zmęczenie daje o sobie znać, bo nie wszyscy spali w samolocie ale dzielnie dotrwaliśmy do końca dnia i zobaczyliśmy naprawdę sporo. Wykorzystaliśmy fakt, że zwiedzamy Kalkutę w niedzielę, ulice prawie puste, tłok żaden, łatwo i szybko wszędzie dotrzeć. Oj działo się sporo, najpierw był Victoria Memorial, potem Katedra Św. Pawła, Dom Matki Teresy, następnie przejechaliśmy do Świątyni Dżynistów, stamtąd pomna słów Marka do dzielnicy, gdzie powstają gliniano-słomiane figurki durg i innych bóstw i bogiń. Potem gnaliśmy za tramwajem, by się przejechać zabytkowym składem, Zbyszek wskakiwał już w w biegu. A na sam koniec bo atrakcji było mało wybraliśmy się na przejażdżkę do hotelu ambasadorami. To tutejsze stylowe i bardzo indyjskie taksówki (dzięki Janusz!). Tylko Elwira uznała jazdę za szaloną, my bardziej zahartowani i pewnie przećwiczeni przez taksówki w Indiach Północnych, riksze w Jaipurze czy taksówki w Egipcie wiedzieliśmy co nas czeka.

Po lunchu, na który nasz przewodnik wybrał kawiarnię w stylu...europejskim, gdzie podobało się nam tak sobie czekamy teraz na smaczną kolację i dania z kuchni indyjskiej. Dużo wrażeń jak na pierwszy raz, ale Kalkuta wypada bardzo pozytywnie. Na pewno o niebo lepiej niż Delhi, które u nas w grupie nie znalazło żadnego zwolennika...

Kalkuta jest mimo liczebności bardziej spójna, przytulna, miła. Ulice węższe, przyjaźni ludzie. Mniej turystów. Jest już bardzo gorąco, dzisiaj termometry wskazywały nawet 39 stopni. Upalnie i duszno. Ludzie żyją po prostu na ulicach, tu się kąpią, myją naczynia, gotują, bawią się z dziećmi, śpią, odpoczywają, grają w karty. Mijaliśmy dzisiaj dziesiątki garkuchni, przy których ustawiały się kolejki. Widzieliśmy wiele kawiarni z czajniczkiem i gotującą się po raz dziesiąty herbatą masala.  To wszystko ma swój urok. I oczywiście nie udajemy, że nie widzieliśmy hałd śmieci, bałaganu, brudu, rozpadających się prowizorycznych chatek, wychudzonych psów, wynędzniałych dzieci. To wszystko też było, ale byliśmy na to przygotowani.

Pojechali i napisali:

PFR