Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Bhutan 29.03-13.04.2014

Granica Indyjsko - Bhutańska


02-04-2014

A zapowiadał się tak mało atrakcyjny dzień, tylko 180 kilometrów do przejechania. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami i ostrzeżeniami w Bhutanie jeździ się w szczególności autobusem nawet małym zaledwie 30 km/h. Czyli jak łatwo przeliczyć mieliśmy w perspektywie 6 godzin jazdy i pewnie kolejna godzina to przystanki na toaletę, kawę i herbatę.

Jednak dzień zaczął się zupełnie inaczej. Ja chodziłam całą noc czując ciężki żołądek, nie mogłam znaleźć sobie miejsca w łóżku, raz mi było zimno, raz gorąco. Pod osłoną czarnej nocy słyszałam szczekające psy. O nich muszę wspomnieć, ponieważ ten element też ma swoją historię. Zawsze przy premierowym wyjeździe, kiedy piszę list od pilota do uczestników przeglądam dziesiątki materiałów informacyjnych, przewodników dotyczących danego kraju, rozmawiam z osobami, które ten kraj już widziały. W przypadku Bhutanu sprawa jest o tyle trudna, że niewiele osób tu było, a materiałów jak na lekarstwo. Tym bardziej z dystansem odnoszę się do niektórych informacji i filtruję je zanim przekażę dalej moim Gościom. Ostrzeżenie przed ujadającymi zaciekle psami i zalecenie zabrania ze sobą zatyczek do uszu wydawało mi się mocno odrealnione. Jednakże ta noc jakże bezsenna potwierdziła, że czasami nawet niewyobrażalne rzeczy mają przełożenie. Zatem ujadające psy, mój burczący brzuch, odgłosy zza drzwi zdradzające, że nie tylko ja czuję się słabiej. Rano jeszcze przed śniadaniem pukanie i to nerwowe do drzwi, z doświadczenia wiem, że to nie wróży nic dobrego. Otwieram, a tam Wacek, potrzebuje pomocy bo Ola mdleje. W tym czasie po korytarzu przemyka Kasia, widać, że cierpiąca, z innych drzwi wychodzi Ula i donosi, że nie spała cała noc doglądając chorego Krzyśka. Kto jeszcze???? Piętro poniżej słabo czują się Basia, Bożena. A tak nam smakował ten lunch w Indiach.
Najpierw zajmujemy się Olą, wygląda na zatrucie pokarmowe. Nie ma co czekać, potrzebny lekarz. Nasz przewodnik od razu gotowy do pomocy i ja postanawiamy zabrać Olę na dół, szybko jednak odwracamy pomysł i to my jedziemy po pana doktora. Pojawia się zaledwie po kilku minutach pani doktor, tak nam się wydaje, potem się okaże że to pani pielęgniarka. Bada Olę, potrzebujemy pomocy szpitalnej. Krzyś lepiej, dostaje elektrolity do pokoju i ma odpoczywać. Wyjazd do szpitala opóźnił start naszej wyprawy dzisiaj. Jednak było to dobre posunięcie.
Ostatecznie dodatkowe 3 godziny odpoczynku i snu pomogły cierpiącym a i zdrowi nie narzekali. Ola wraz z Rodziną została w szpitalu a potem w hotelu dodatkową noc, by móc dopiero następnego dnia podjąć decyzję co dalej. Jesteśmy na granicy indyjsko-bhutańskiej, lotnisk brak, drogi fatalne, a czas goni. Decyzja nie jest oczywista. Trzymamy jednak kciuki, że wszystko dobrze się zakończy i choć dzisiaj ruszamy bez Oli, Wacka i Kasi to liczymy, że do nas dotrą najpóźniej za dwa dni.
My pakujemy się do autobusu i jedziemy. Łatwo nam przychodzi zrozumieć dlaczego mamy jechać tak wolno. Droga tylko częściowa asfaltowa, więcej tam jednak wyrw i dziur, na całym odcinku prace związane z jej poszerzeniem. Czas ciągnie się niesamowicie, kilometry leniwie umykają. Robimy pierwszą przerwę na kawę i herbatę, na lunch nikt nie ma odwagi. Po kilku godzinach zmieniamy zdanie i przekąszamy mały lunch. Zgłodnieliśmy i wszystko smakuje lepiej, jednak nie dla wszystkich. Część z nas na ścisłej diecie.
Około 19 docieramy na miejsce. Mimo pięknej pogody przy starcie, na trasie zaskoczył nas chłód, deszcz, potem słońce, teraz jest już ciemno i chłodno. Tym bardziej cieszą nas wielkie pokoje, gorąca woda i puchowe kołderki. Kolacja znowu nie dla wszystkich, ale odważamy się pochrupać sucharki i ciepłe tosty, a nawet kusimy się na banana. Kelnerzy nie bardzo rozumieją, dlaczego nikt z nas nie zamawia piwa albo coli, nie reflektuje na serwowany tutaj tradycyjny alkohol, albo nie sięga po dania wystawione w bufecie szwedzkim.
Nam marzy się już tylko gorąca kąpiel i spanie.

Pojechali i napisali:

PFR