Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 8-24.08.2015

Hipopotamy wokół nas!


16-08-2015

A dzisiaj wyjątkowo bez długich przejazdów zaplanowaliśmy oglądanie okolicy, oczywiście nie obyło się bez trudnych wyborów by z czegoś zrezygnować, ale w RPA jest tyle atrakcji, że nie sposób obejrzeć je wszystkie w 17 dni. Padło zatem na Cape Vidal, wielka niewiadoma, nie spodziewałam się cudów, bo miejsca tego mimo kilku pobytów już w RPA nigdy nie widziałam. Jak się okazuje to cały park narodowy i to jeszcze pod opieką UNESCO. Mimo tego, że jest dość wcześnie kolejka do parku dość długa, my musimy się wycofać, bo nie starczy nam paliwa a za bramą parku tylko eko, żadnych jadłodajni, stacji benzynowej, barów, miejsc na spacery z psami. Szybko tankujemy się w miasteczku i wracamy do kolejki, to dość ważne by zdążyć na czas bo wjazd jest limitowany, to znaczy 120 aut może być w parku, reszta niestety obejdzie się smakiem.

Okazuje się, że przy sobocie i dodatkowo pięknej pogodzie chętnych na park nie brakuje, zanim dotrzemy na wybrzeże mamy wiele tras widokowych, krajobraz zupełnie inny nic w Parku Krugera, tu raczej trawy, przy akurat zimie mnóstwo kwiatów, które teraz mienią się wszystkimi kolorami, i są zwierzaki. Mimo znaków ostrzegających przed spacerującymi hipopotamami, a wydaje się że mają tu idealne warunki do życia, spotykamy mnóstwo antylop, hitem są trzy nosorożce na wyciągnięcie ręki, w tym jeden taki naprawdę malutki leżący przy mamie, znajdujemy spore stado bawołów i kobów śniadych, wypatrujemy sporo ptaków, wspinamy się na wyznaczonych ścieżkach upstrzonych pawianami i makakami na punkt widokowy.

Wreszcie Cape Vidal, to punkt, do którego dociera każdy odwiedzający ten park. I jak wyjdziemy przez wąskie okno roślinności na piach i plażę wiemy dlaczego. Tak pięknej i przede wszystkim czystej plaży nie widzieliśmy jeszcze nigdzie na świecie. Baśka dodatkowo szybko odkrywa, że woda jest idealna do kąpieli, biegnie więc skacząc przez fale, pokonuje kolejne metry, zbiera kolorowe i naprawdę wielkie muszelki i okrągłe kamienie, a my nie możemy się nasycić widokami. Tuż przy wejściu na plażę kilkadziesiąt osób im dalej tym bardziej pusto, po kilkuset metrach jesteśmy już sami jak okiem sięgnąć jest pusto. Niesamowite.

Na niebie ani jednej chmurki, piękne słońce, ciepła woda – czego chcieć więcej. Wśród spacerujących przeważają biali, psów rzeczywiście nie ma, a do jedzenia przygotowane specjalne miejsca piknikowe przed wejściem na właściwą plażę. I nikt tu nie rozkłada się z parawanami, parasolami, kocami, tu się spaceruje, ogląda, wraca.

Z żalem żegnamy to miejsce bo jest absolutnie piękne, bezdyskusyjnie dodaję je do każdej kolejnej wyprawy do RPA.

Mamy chwile czasu by zjeść w locie fish and chips, najbardziej popularny fast food, nasza Baśka zakochana w tutejszej rybie i to naprawdę dobrej rybie.

Na parking hotelowy wtacza się wielka otwarta ciężarówa, to po nas. Zamówiliśmy sobie popołudniowy rejs po jeziorze St. Lucia wraz z zachodem słońca, dosiadamy się do małej grupki Hindusów, Niemców i Holendrów. Towarzystwo bardzo mieszane, biały Afrykaner będzie naszym przewodnikiem, póki co jest kierowcą ciężarówki, za chwilę będzie kapitanem, potem jeszcze kucharzem i kelnerem ale przede wszystkim przewodnikiem i to zakochanym w swoim kraju i jeziorze bardzo.

Największą atrakcją tego rejsu są oczywiście ptaki wodne, których tutaj na brzegu jeziora jest bardzo wiele, hipopotamy, które stale wychylają swoje głowy ponad powierzchnię wody, krokodyle, które wygrzewają się na brzegu jeziora.

Jest dość chłodno, pogoda zmienia się bardzo szybko, pomna tych rześkich zachodów słońca mam dla nas kurtki, reszta jednak widocznie coraz bardziej kuli się w sobie, pan kapitan poratuje kilkoro służbowymi kocykami.

Gorąca czekolada, kawa i herbata czynią cuda, tym bardziej z widokiem na leniwe ogromne stado hipopotamów śpiące w błocku tuż na samym brzegu. Fenomenalny widok, gdy tak skłębione śpią wtulone jeden w drugiego. Wśród nich także maluchy. Zdaja sobie nic z nas nie robić, po prostu śpią nadal.

Zachód słońca jak zwykle w Afryce na bezchmurnym niebie śliczny. Wielka idealna pomarańczowa ognista kula tonie w jeziorze, w łunie zachodzącego słońca pojawiają się pojedyncze głowy hipopotamów, aż kiczowato.

Wieczorem kolacja, dzisiaj wybraliśmy gorzej niż wczoraj. Cóż, raz tak, raz siak.

Pojechali i napisali:

PFR