Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Madagaskar

Tsingy w uprzęży


24-09-2015

Poprzestawialiśmy odrobinę program by pogodzić cały zaplanowany rozkład dnia z naszymi możliwościami i pogodą. Wiadomo, że około południa należy spodziewać się nawet 40 stopni. A w planach pierwotnie był rejs od rana pirogami po rzece i dopiero potem trekking. Rejs zrobimy jutro a dzisiaj po wczesnym śniadaniu jedziemy od razu do parku. Tsingy to formacje z wapienia wyrzeźbione przez kwaśne tropikalne deszcze przed milionami lat w ostre i spiczaste grzebienie. Tutaj odnaleziono ich długą na ponad 200 km formację i my dzisiaj chcemy to zobaczyć z bliska. Mamy wszystko: latarkę, odpowiednie buty, krem na słońce, środek przeciwko komarom, kapelusz, plecak, wodę. Ale kiedy nasz lokalny, zabrany po drodze przewodnik, ubiera nas w specjalne uprzęże strach pomyśleć jak trudne będzie to podejście.

Jednak idziemy wszystkie w komplecie. Julian, niczym z filmu Madagaskar zabawny lemur o tym samym imieniu, mierzy nas wzrokiem i zapewnia, że damy radę. Do teraz nie wiem czy kryterium oceny był wiek, czy może jednak waga, a może najważniejszy był wzrost. Jednak podtrzymane na duchu zaczynamy trasę. Rzeczywiście jest jeszcze dość chłodno i przyjemnie, i nie ma zbyt wielu grup przed nami.

Początkowo trasa wiedzie po łące, ta jednak szybko zamienia się w szlak pokryty częściowo koronami drzew, tu na nasze szczęście pojawiają się białe sifaki, pod pretekstem zdjęć łapiemy i równamy oddech i idziemy dalej. Z daleka mienią się już wysokie szare skały. Teraz szlak zaczyna się zmieniać. Pojawiają się stopnie i to nie takie zwyczajne, ale należy stąpać pomiędzy ostrymi czubkami poszczególnych iglic. Jest wąskie przejście, znowu w górę i w dół. Pierwsza wąska i stroma drabina, za nią kolejna. Przejście gdzie trzeba przykleić się do ściany. I wreszcie ostre podejście pod górę i do tego były uprzęże, musimy wpinać się i wypinać z i do lin, które przymocowane tutaj do ścian skał tworzą jedyne zabezpieczenie przed odpadnięciem od ściany. Zerkam na moje Koleżanki, strachu w oczach nie widać, wyglądają na bardzo skupione na przepinaniu karabińczyków i mają świetną zabawę. Niestety nie jest to dziecinna zabawa, i trzeba bardzo uważać by mimo zabezpieczeń nie stanąć zbyt pochopnie w miejscu, gdzie kamień może się usunąć lub stopa nie znajdzie dość miejsca.

Podciągamy się, przechodzimy na pierwszą platformę widokową. Tsingy tworzą niesamowity widok, jeden grzebień obok drugiego, ostre, poszarpane, surowe.

Robimy zdjęcia, odpoczywamy, popijamy wodę. To był taras numer 1, teraz zejście i kolejne podejście by zobaczyć widok numer 2. Nie na darmo formacje te nazywane są tsingy dużymi, wysokie na 80 metrów skały tworzą wielką ścianę formacji wapiennych. W pojedynczych skałach widać wyraźnie skamieniałe muszle, koralowce świadczące jednoznacznie o tym, że niegdyś skały te znajdowały się głęboko pod woda i zostały wypiętrzone w wyniku działania ruchów płyt tektonicznych.

Przed nami kolejna część trasy, mamy coraz większe doświadczenie i wprawę ale jesteśmy też coraz bardziej zmęczone i o błąd nietrudno. Musimy uważać by nie ześliznąć się ze stromych skał.

Zerkamy na zegarek zgodnie z obietnicą przed nami jeszcze połowa trasy a na niej kilka niespodzianek, wąska szczelina przez którą właściwie się musimy przecisnąć, w dole stoi woda i nie ma jak stąpnąć by nie mieć mokrych stóp, potem wąskie przejście, gdzie należy iść mocno bokiem a i tak bez wciągniętego i to mocno brzucha się nie obejdzie.

Teraz sporo schodów i drabin wiedzie na dół, musimy wytracić tę wysokość, którą zdobyłyśmy wchodząc na punkty widokowe.

Nasze miny mówią same za siebie, jesteśmy bardzo zadowolone i bawimy się świetnie z wspinaczką. Równo o 12:00 kończymy nasza trasę i lądujemy na parkingu. Oczywiście, że czuć zmęczenie, bolą obciążone schodzeniem kolana, podciąganiem się ręce ale było warto, Big Tsingy z pewnością jest wielką atrakcją Madagaskaru i nasza trasa bez tej wizyty byłaby niepełna.

Nie mamy nic przeciwko by udać się teraz na lunch do hotelu, podjeść, wykąpać się i zadecydować co robimy popołudniem.

Oczywiście wybór jest mocno ograniczony programem, który należy wykonać, wizyta w Small Tsingy. Sama nazwa small już zapowiada, że będzie krócej, łatwiej i niżej. A może to tylko nasza interpretacja?

Jesteśmy dwie, Basia i ja, nasz przewodnik i koleżanka z biura lokalnego. Rzeczywiście trasa jest o wiele krótsza, łatwiejsza i mniej wymagająca, ale nie nazwałybyśmy jej ani bardzo prostą ani nudną. Ma swój urok.  W tym parku dla odróżnienia jest sporo zieleni, skały są niższe, tworzą wąskie labirynty i przejścia, wysokie korytarze. Łatwo można się zgubić. Ale i tu bardzo się nam podoba i z pewnością nie była to zła decyzja by pomimo zdobycia rano Big Tsingy wybrać się teraz tutaj. Kończymy wieczór podsumowaniem naszych dokonań i sumujemy powoli nasze służbowe wspólne wydatki. Przed nami jutro Aleja Baobabów, której nie możemy się już doczekać.

P. S. Obiecałam wielkie i naprawdę zasłużone publiczne pochwały dla Basi i Eli po dzisiejszej wspinaczce. Rodziny, Przyjaciele musicie uwierzyć, Dziewczyny wspięły się na sam szczyt, ani przez chwilę nie myślały aby zawrócić, poddać się, zrobić tylko łatwiejszą część trasy. Mimo potu, znoju i trudu wspinały się dzielnie po stromych ścianach, wąskich stopniach i podciągały się na stalowych linach pilnując przeczepiania karabińczyków. Po prostu uwierzyły we własne siły! I to jak! Teraz dopiero zobaczycie na jakie kolejne wyzwanie są gotowe…

Pojechali i napisali:

PFR