Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mongolia 4-19.09.2017

Mongolia na starcie!


04-09-2017

04.09.2017 i 05.09.2017

Czas na kolejną przygodę. Tym razem Mongolia, przetarcie szlaku. Nietypowe bo wraz z całkiem sporą grupa. Monia i Marylka już są w Ułan Bator, Mirek leci rano z Warszawy, trzy osoby z Berlina a nasza babska czwórka z Warszawy ciut później. Miałyśmy mieć mało bagażu, ale waga na lotnisku jest bezlitosna. Każda z nas ma grubo powyżej 20 kilogramów. Na szczęście pan przymyka oko na trzy walizy, z jednej torby musimy wyjąć wafelki…

Jak się okazuje zapobiegawczo wieziemy ze sobą cały sklep ze słodyczami, wafelkami, ciasteczkami i czekoladą.  Oby się rzeczywiście przydały na miejscu te wszystkie zapasy. Lot do Moskwy bardzo krótki, dawno już nie byłam na tutejszym lotnisku. Przypominam sobie długie korytarze i brak miejsc do siedzenia, to akurat nadal słaby ich punkt.

W ostatniej chwili udaje się skomunikować wszystkie trzy loty i wchodzimy na pokład samolotu do Mongolii. Przed nami niespełna sześciogodzinny lot. Podsypiamy w miarę naturalnie, ale i tak nasz dzień dzisiaj zapowiada się na wyjątkowo długi. Zaczął się o 6:00, teraz mamy 6:00 rano ale czasu mongolskiego i przed nami całodzienne zwiedzanie miasta.

Na lotnisku niestety smutna wiadomość, cztery z naszych ośmiu bagaży nie doleciały. Składamy reklamację i jedziemy do hostelu. Po drodze wymieniamy walutę, dostajemy całkiem spory pęczek lokalnej waluty.

W hostelu, który nie zapowiada się najlepiej z zewnątrz, po pierwsze nie możemy znaleźć żadnego wejścia, po drugie podwórko jest jakieś szarobure i takie zwykłe nie jak wejście do hostelu.

Wreszcie natrafiamy na drzwi wejściowe, mamy kod i jesteśmy w recepcji. Ta nieobsadzona, otwierają się jedne drzwi i wychyla się chłopak, który po angielsku mówi nam co i jak. Ale właścicielka śpi. Wreszcie udaje się nam ją wyciągnąć z łóżka. Nie wygląda na zadowoloną a na pewno nie jest gotowa do przyjęcia gości w gościnny i miły sposób.  Część pokoi jest na dole, część na górze. Brakuje nam jednego pokoju. Dochodzi do lekkiego napięcia. Pani się denerwuje czego nie potrafi ukryć, ja nie ustępuję pokazując konkretną rezerwację i odpowiednio dobrane ceny.

Wreszcie niezadowolona mruczy coś pod nosem i pozwala nam się rozgościć w ostatnim wolnym pokoju, przez chwilę straszy nas wprawdzie wizją wspólnego spania z przygodnym Anglikiem, który ma się pojawić wieczorem…  ale na szczęście ostatecznie zapewnia nam jednak jedynkę dla Wacka. Jesteśmy zmęczeni ale i głodni. Rozglądamy się za śniadaniem. W hotelu jest wspólna kuchnia i nawet lodówka ale jedzenie dość mocno przebrane. Pełni entuzjazmu postanawiamy ruszyć do miasta. Wprawdzie nasz przewodnik zapytany o miejsce na śniadanie, miał strapioną minę i dość posępny wzrok ale wskazał nam ostatecznie ulicę, gdzie powinniśmy znaleźć kilka restauracji.

Ruszamy, Wacek ma dokładną mapę i zaznaczoną najbliższą nam restaurację, mimo tego, iż mieszkamy w centrum to maszerujemy bardzo podrzędną drogą ale docieramy do jakiejś szerszej drogi i z naprzeciwka widzimy już restaurację. Niestety zamknięta, i ta kolejna obok też. I tak jeszcze kilka na tej samej ulicy. Zatem idziemy dalej, głód narasta, szanse na posiłek maleją. Wreszcie po drugiej stronie widzimy szyld Broadway Restaurant, kelner który okazuje się nawet samym managerem sali niechętnie pozwala się nam rozgościć, od razu zapowiadając, że kuchnia otwiera się dopiero o 10:00 ale teraz może przyjąć zamówienie na napoje. Skoro mamy wizję na spacer do nikąd albo półgodzinny odpoczynek na kanapie przy herbacie albo pierwszym mongolskim piwie wybieramy zdecydowanie to pierwsze. Po chwili wertujemy już menu, które wprawdzie nie oferuje dań typowo śniadaniowych w naszym rozumieniu za to mamy przegląd dań kuchni mongolskiej. Zmiana czasu, nowy kraj zatem o 10:00 jemy pierożki z baraniną przysmak mongolski jak i zupę z wkładką i warzywami dania też tutejszej kuchni.

Wszystko bardzo smaczne, wracamy tą samą mało reprezentacyjną drogą do hotelu, czasu nie mamy zbyt wiele by się położyć choć oczy same się zamykają.

W samo południe jesteśmy umówieni z naszym przewodnikiem na zwiedzanie Ułan Bator. Zatem wyruszamy. Najpierw pieszo bo pierwszy klasztor leży bardzo blisko naszego hotelu. Podoba się nam choć architektonicznie to miks wzięty żywcem z Tybetu i Chin, ale co zwraca naszą uwagę to żywa wiara lokalesów, którzy modlą się tutaj przychodząc całymi rodzinami.

I my dołączamy do modłów i wspólnych próśb w wyznaczonych miejscach.

Potem autobusem jedziemy na główny plac w mieście, zlokalizowane są tutaj wszystkie najważniejsze budynki. Podziwiamy rozmach i przepych, to znowu bardziej odzwierciedla wpływy rosyjskie. Stąd już blisko do muzeum, i choć mamy pewne obawy co do samego muzeum, to okazuje się pięknym spacerem po salach ułożonych tematycznie oraz z podziałem na losy historyczne kraju co pozwala nam prześledzić w skrócie całą historię Mongolii.

Po raz pierwszy mamy podział tematów w naszej grupie i tak każdy jest specjalistą w dziedzinie lub w zabytku czy miejscu, które sobie wybrał. Na historię czekamy bo dopiero jutro przyleci Maciek nasz ekspert w tej dziedzinie, ale już teraz uzupełniamy wiedzę po trosze z religii to Krysia, zwyczajów to ja, kuchni to Monia i Marylka. O geografii opowiada Beata a fauną zajął się Mirek. Sprawdza się ten pomysł wyśmienicie. Każdy z nas już teraz wie mnóstwo rzeczy o Mongolii.

Po muzeum lunch, wprawdzie późny ale dzisiaj wszystko jest o dziwnych porach mając na uwadze przesunięcie czasu. Wybieramy kuchnię azjatycką, nasz przewodnik odkrywa miejsce, do którego sami na pewno nigdy byśmy nie trafili. Dania kuchni lokalnej, chińskiej, koreańskiej. Przepyszne jedzenie i bardzo miła chwila wyrwana ze zwiedzania stolicy. Po jedzeniu mamy w planach jeszcze Pałac Zimowy i show.

Zawsze jestem ostrożna z występami ale ten okazuje się być wart naszego zainteresowania. Piękne stroje, wielkie zaangażowanie aktorów i śpiewaków, przepiękny popis akrobatyki. Jednak godzina w ciepłym i ciemnym pomieszczeniu sprzyjała bardzo by naprzemiennie każdy z nas choć na chwilę przymknął oko. Teraz już rozbudzeni wracamy do hotelu. Zaplanowaną na dzisiaj kolację przekładamy na dzień naszego powrotu do Polski.

W hostelu oprócz tego, że pachnie wołowiną smażoną przez jednego z naszych współspaczy z Danii to świętujemy minione ale niedawno urodziny Wacka, co sprzyja jeszcze chwili na kanapach w salonie.

Korzystając z internetu i zasięgu ostatnie smsy, prasówka i idziemy spać.

Pewnie wszyscy zasypiamy błyskawicznie.

Pojechali i napisali:

PFR