Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 8-22.02.2008

Thukude, safari


13-02-2008

Jeszcze ostatnie kilometry i docieramy już po ciemku do naszego hotelu Lodży Tshukude. A tu niespodzianka, na trasie dojazdowej widzimy zebrę, w parku witają nas nasi opiekunowie i zapraszają wprost na kolację. Zasiadamy w półokręgu przy ognisku. Gospodyni Pani Alina – Polka – Kocia Mama zaprasza nas na lampkę lokalnego pysznego czerwonego wina. I kiedy już prawie myślimy, że za chwilę odpoczniemy, pojawia się spontaniczny pomysł wyjazdu na nocne safari – który zresztą przyjmujemy z pełnym aplauzem. Wszyscy podchwytują ideę  i za chwilę jesteśmy gotowi do drogi. Wyjaśniamy jeszcze, że dzisiaj nasze pokoje nie będą zamknięte na klucz, bo tu kluczy nie ma. Uspakajamy Gosię, że te wielkie pająki wcale nie są takie straszne i wszyscy rozsiadamy się w dwóch jeepach. Nie udało się nam jednoznacznie ustalić co kto widział, ale my na pewno szakale, impale, elandy, bawoły, antylopu kadu. Nasi Koledzy widzieli jeszcze żyrafy, zebry. Jutro nastawiamy się na słonie, hipcie, zebry. I znowu trzeba rano wstać.

Mówią o niej afrykański busz, dziki ląd,

Tubylec się pyta: Kobieto - a Ty skąd?

Ja z krainy Tysiąca Jezior, pokój Tobie niosę,

On kiwając głową odpowiada: Krocz po mojej ziemi ale uszanuj ją, bo tego nie zniosę.

Chyba wszyscy wstajemy jeszcze przed zapowiedzianą pobudką przez naszych opiekunów. Wyglądam z okna naszego apartamentu i widzę spacerujących wycieczkowiczów. Rozochoceni wielością zwierząt żyjących nieopodal  samej lodży wypatrujemy ich tuż za płotem. Mnóstwo ptaków i rechot żab. Nasze dzisiejsze noclegowisko to miejsce rodem z  „Pożegnania z Afryką”, romantyczne pokoje z pościelą w dzikie zwierzęta, moskitiery. Filiżanka kawy lub herbaty i zapowiadany poranny spacer. Najpierw jednak sesja zdjęciowa z najprawdziwszym gepardem – słynną Sawanną. Ośmiolatka czuje się wyśmienicie w naszym gronie, pręży się i wygina pozując do zdjęć. Potem nasz opiekun Chris zapoznaje nas z obowiązującymi podczas spaceru zasadami i ruszamy w trasę. Towarzyszy nam lwica Tobi. Budzi respekt krocząc dumnie to przed nami, to za nami. Odruchowo przystajemy by robić jej zdjęcia. Po drodze udaje się nam wypatrzeć żyrafy. Dumnie wyciągają szyje nad koronami drzew. Po pierwszych setkach zdjęć zaglądamy jeszcze do zagrody, gdzie poznajemy geparda królewskiego. Podczas śniadania poznajemy Panią Gospodynię – Alinę Kuchcińską. Opowiada nam w skrócie o swoim życiu i projekcie ochrony oraz rozmnażania kotów.  Krótka przeprowadzka do dwóch tylko pokoi i ruszamy na safari, tym razem samochodowe. Dzielimy się na dwie grupy. Ja podróżuję wraz z Tereską, Kasią, Władkiem, Gosią pod okiem Waynea. W drugim jeepie wraz z Arturem są Krzysia, Ania, Juliusz, Marek i Oskar. Ich przewodnikiem jest najbardziej doświadczony ranger w lodgy Chris. Podczas bezkrwawych łowów udaje się nam kolejno wypatrzeć antylopy gnu, szakala, impale, kody, koczkodany, guźce, wiewiórki.  Na dużej polanie odkrywamy całe stado żyraf. Wayne podjeżdża na tyle blisko, że obok żyraf udaje się nam dostrzec całe stado zebr. Wśród wielu dorosłych cieszą nas najbardziej małe zeberki. Nie możemy nacieszyć oczu. Zdjęcia, i jeszcze raz zdjęcia, i jeszcze kilka. Już widzieliśmy dużo zwierzaków, ale cały czas czekamy na kolejnych bohaterów Wielkiej Piątki. Jako pierwszy bohater pojawia się "trójlwowa" rodzina króla zwierząt. On- samiec z piękną grzywą, schowany w cieniu potężnego drzewa w otoczeniu dwóch dorodnych samic. Żeby znaleźć tę rodzinę musimy przedrzeć się przez gąszcz krzaków. Wreszcie są. Z odległości zaledwie 10 metrów udaje się nam obfotografować wszystkie zwierzaki. Jedziemy dalej, i tym razem odkrywamy całą czwórkę słoni. Tu kolejna sesja zdjęciowa. Słonie w rzeczywistości wydają się jeszcze większe niż myśleliśmy. W trakcie przejazdu odkryliśmy jeszcze jednego hipcia. Leniwie chował się pod rzesą i wodą bajorka. Nie możemy się nacieszyć widokami i zwierzakami. Trzy godziny mijają nie wiadomo kiedy. Przerwa na lunch, a potem leniuchowanie. Ciężko się nam pożegnać z tak urokliwym miejscem. Jak na zamówienie nasza zaprzyjaźniona gepardzica Sawanna pakuje się do łóżka, gdzie jeszcze przed chwilą mieszkali Gosia i Wacek i pozuje do zdjęć. Sesji nie ma końca. Śmiech i upojna zabawa. Wreszcie wszyscy mają zdjęcie w łóżku z baldachimem i prawdziwym gepardem. Ruszamy. Tym razem tylko krótki przejazd. Na sam koniec żegna nas stado dzikich żyraf, przy bramie wyjazdowej są guźce i pawiany. Docieramy do naszego hotelu przy bramie do parku Krugera w deszczu. Nie pada wprawdzie mocno, ale zawsze... Mamy nadzieję, że jutro będzie jednak ładna pogoda. Przy kolacji nieustanne salwy śmiechu. Przy jednym stoliku zabawiają Ania i Marek. Opowiadają o swych psach i ich śmiesznych perypetiach. Przy drugim stoliku rozmowy o polityce. Ubawieni niechętnie kładziemy się do łóżek. Zwycięża rozsądek, przed nami kolejna już na trasie wczesna pobudka o 5.00. Ale tym razem cel bardzo istotny - safari w parku Krugera.

Chyba wszyscy z nas (prócz Krzysi, Juliusza, Ani i Marka) zaraz po przebudzeniu otwierają okna i wyglądają na zewnątrz. Sucho i nie pada. Odbieramy w przelocie przygotowane na wynos śniadania i maszerujemy do podstawionych juz jeepów. Niestety znowu zaczęło padać. Wracamy po kurtki. Brakuje nam wspomnianej Czwórki, nikt ich nie widział. Pukam do Juliusza, po krótkiej przerwie dwie zaspane jeszcze twarze ukazują się w drzwiach. Nie było budzenia. Łomoczę w sąsiednim pokoju u Aniołów. Cisza, głucha cisza. Biegnę na górę. Nie ma nikogo z Nich. Jeszcze raz na dół. Marek pokrzykuje, że jeszcze pół godziny, bo dopiero ktoś ich budził... Wreszcie z małym poślizgiem sadowimy się w jeepach i prawie ruszamy. Prawie, bo nasi kierowcy zanim wystartują rozdają nam koce (ciepłe zimowe) opuszczają okienka i tak mamy jechać? Jednak Chłopcy wiedzą co robią. Mimo że to Afryka, to pogoda nie zdradza bliskości zwrotnika. Deszcz nadal pada, my stuleni pod kocami nakładamy kolejne warstwy ubrań. Ja mam nawet szalik. Jeszcze tylko formalności przy wjeździe i krótkie instrukcje co do postępowania i ruszamy. Jak na zamówienie deszcz przestaje padać, a dosłownie kilkadziesiąt metrów od bramy wita nas w parku dorodny samiec słoń. Szaleństwo filmowania i robienia zdjęć. Potem nasze dwie grupy się rozjeżdżają, zostajemy w kontakcie telefonicznym. Drugim okazem z Wielkiej Piątki będzie lew, nasz przewodnik znajduje grupę trzech lwic leżącą z dala od drogi, ale dość dobrze widoczną z samochodu. Już dwa zwierzaki zobaczone. Kolejnym będzie bawół afrykański. My czekamy z niecierpliwoscią na nosorożca, nasi koledzy z drugiego auta widzieli je już wczoraj. Nasz opiekun snuje opowieści jak to trudno znaleźć lamparta, każe nam wypatrywać oczy przeczesując łany traw i krzaków. Nic. Nie jesteśmy sami, na nasze miejsce zjeżdża się kilka samochodów. Bez rezultatu. Jedziemy dalej przez południową część parku. Moje zniecierpliwienie daje znać o sobie, zamawiam już nawet zebry i żyrafy, byle dużo i już. Nasz kolega nie jest zbyt zadowolony, że Go poganiam, ale dzielnie przeczesuje wzrokiem sawannę. I nagle podekscytowany hamuje, szepcząc tylko: lampart. Nie wiemy jeszcze gdzie patrzeć, cofa auto i dostrzegamy piękną głowę zwierzęcia w trawie. Zdjęcia, ustawiamy się możliwie najbliżej, przeszkodziliśmy mu w polowaniu na impale. Podjeżdża nasz drugi samochód. Kot przeciąga się i podnosi, robi majestatycznie kilka kroków, a my pełni podziwu nadal cykamy zdjęcia. Wreszcie zamaszysty sus i jest na drzewie. Teraz dopiero zacznie się pozowanie jak na zamówienie. Nasz opiekun dumny jak paw, pracuje w parku od 10 lat, a to jego pierwszy lampart w tym roku! Jesteśmy bardzo zadowoleni, a kot ma przynajmniej tysiąc zdjęć. Przerwa na śniadanie piknikowe, i dalsza trasa. W sumie przejedziemy w granicach parku aż 340 kilometrów. Wśród wielu zwierzaków, które udaje się nam wypatrzeć są żyrafy, zebry, hipopotamy, krokodyle, małpy, impale, kody, gnu, guźce, druga grupa widzi nawet dwa przebiegające przez drogę bardzo blisko gepardy. Część z nas podsypia. Cały czas jesteśmy utuleni kocami. Nie pada. O 16.00 wyjeżdżamy z parku. Było przepięknie, na pożegnanie kilka kropli deszczu. Padamy ze zmęczenia, ale było warto. Teraz zaszywamy się w pokojach, aby przejrzeć zdjęcia i przygotować się do kolacji. Jutro przed nami najdłuższy przejazd na trasie.

Pojechali i napisali:

PFR