Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Papua 19.06 - 9.07.2008

Ścinanie i obróbka sago


28-06-2008

Za chwilę sprawa się wyjaśnila. Całej żeńskiej części wioski zlecono opiekę nad nami. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wioska maleńka i do oglądania niewiele. Za kilka minut mieliśmy się jednak przekonać po co nam asysta. Kawet była zbudowana na palach ale nie posiadała żadnych drewnianych mostków ani trapów. Gdzieniegdzie rozłożone były przypadkowe gałęzie albo konary. Gdzie indziej tylko kamienie. Wszyscy mieszkańcy poruszali się sprawnie bo na bosaka tonąc oczywiście w błocie. My chcieliśmy przejść wioskę suchą stopą. Mimo największych starań naszych opiekunek i żywej chęci pomocy, co poraz ktoś z nas zsuwał się ze śliskich gałęzi i wpadał w błocko. Jakże złudne okazały się kępki trawy lub suche gałęzie, które podszyte były błotem i wodą. Najgorszy pierwszy raz. Nasze buty przeszły chrzest bojowy, potem szło nam już dużo lepiej. Na skromnych tarasach chatek widzieliśmy kilka zupełnie na ślepo przed siebie wpatrzonych kobiet, zupełnie opuszczonych i oddalonych od całego zgiełku we wsi. Tępo wpatrywały się przed siebie nie wykazując żadnego zainteresowania nami. Nie reagowały na wyciągnięte papierosy czy cukierki. Potem okazało się że to wdowy, które z ogolonymi głowami pogrążone w żałobie izolowały się od reszty. Takiej biedy jeszcze nie widzieliśmy. Nijak nie można porównać dwóch wcześniejszych wiosek z tym co zobaczyliśmy.

Niestety miało to też przełożenie na stan zdrowia dzieci. Większość z nich cierpiała na choroby skórne. Wypatrzyliśmy straszne blizny na dłoniach, ramionach, nogach. Wiele z dzieciaków miało strasznie chropowatą, popękaną skórę, z daleka przypominającą skórę krokodyla. Wielu z nich cierpiało na wadę wzroku. Po raz pierwszy pojawiły się też wydęte wielkie brzuszki. Ciężko nam było pogodzić się z tym smutnym widokiem. Staraliśmy się wynagrodzić naszą wizytę wszystkim co mieliśmy ze sobą. Pomagające nam dziewczyny dumnie prezentowały otrzymane od nas paciorki oraz bransolety. Mieliśmy wrażenie, że najmniejsza rzecz sprawia im ogromną radość. I do tego wszędobylski brud. Plastikowe butelki, z rzadka puszki, papiery wszystko wyrzucają pod chaty. Do tego roje owadów, gorąc i fetor gotowy. Nasza gnojowica była mniej uciążliwa pod warunkiem odpowiedniego usadzenia się. Jak wiatr zawiał musieliśmy pilnować się by nie zdradzić grymasu na twarzach. Tym razem lunch choć jak zwykle przesmaczny smakował nam dużo mniej. Tym bardziej, że wpatrywało się w nas tyle oczu.

Po lunchu czekała na nas kolejna atrakcja mianowicie ścinanie i obróbka sago. To kolejny fenomen. Palma sago lub sagowiec stanowi tutaj podstawę diety dla dzieci i dorosłych. Poza tym ryby, czasami kraby i nic więcej. Nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić. W wiosce mieszka około 264 osób. Za wodzem i członkami Jego rodziny ruszamy kawałek za chatę, gdzie nad wodą rośnie piękny okaz palmy. Po raz kolejny czujemy się wyróżnieni. Drzewo jest bardzo okazałe. Ma około 6 a może nawet 7 lat. Pierwszą częścią ścinania drzewa zajmują się mężczyźni, chociaż obserwujemy, że kobiety równie sprawnie radzą sobie z siekierami i nożami. Po kilkunastu mocnych i wprawnych uderzeniach drzewo pada. Spektakularnie z głuchym oddźwiękiem. Teraz możemy podejść bliżej. Nie uda się nam długo wytrzymać w prażącym słońcu, do tego zaczną nas obchodzić wredne mrówki. Część z nas usuwa się do cienia i z daleka obserwuje całą ceremonię.

Ja i Tomek z reporterską dokładnością śledzimy kolejne etapy całego procesu. W ściętym pniu oczyszcza się kawałek z kory, potem umiejętnie nacina ściągając wierzchnią warstwę i panie zaczynają specjalnymi urządzeniami ubijać miazgę wewnątrz pnia. Kiedy jest jej wystarczająca ilość w specjalnych torbach wyplatanych z liści przenoszą to nad rzekę. A tam w międzyczasie zbudowany został specjalny filtr, do budowy którego wykorzystano także liście palmy i rattanu. Miazga nakładana do górnej części płukana jest wodą, potem mieszana, przepuszczana przez filtr. Na spodzie osadza się waratwa mąki a woda co jakiś czas odpuszczana jest poza urządzenie.

Całemu procesowi jak zwykle towarzyszy bardzo wielu gapiów. Mnóstwo dzieciaków, ale coraz więcej starszyzny. Pojawiają się kobiety, które dowiedziawszy się o naszej wizycie krążą z wyczekiwaniem na papierosy. Ciężko nam znieść widok młodziutkich mam, które u piersi trzymają swoje pociechy i jednocześnie palą. Ale jak tu nieść kaganek oświaty, od czego należałoby zacząć... Nie przyjechaliśmy z misją poprawy świata, chcemy poznać ich autentyczne życie.

Pojechali i napisali:

PFR