Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Meksyk 27.02.-18.03.2009

Ruiny w Becan, Uxmal, Cancun


15-03-2009

Do Becan docieramy na godzinę przed zamknięciem ruin. Jesteśmy jedynymi turystami o tej porze, a kiedy przeglądamy książkę odwiedzin widzimy, że nie dociera tu zbyt wielu podróżników. Przed wejściem czekają na nas dwaj chłopcy, jak się okaże są braćmi i oprowadzają turystów. Mały przewodnik na bosaka decyduje się oprowadzić nas po ruinach. Niestety co do wiedzy to musi jeszcze trochę poćwiczyć, ale trasę pomiędzy budynkami zna doskonale i milej nam w towarzystwie tubylca. Ruiny jeszcze inne od pozostałych, które były na trasie. Stajemy przed wyzwaniem zdobycia bardzo wysokiej i stromej piramidy. Bez wahania pierwsi z nas ruszają na szczyt. Ula, Krzysiek, Mariusz, Monika, Wiesiek, Czesia, Estera i Bogdan. Ela i Marysia fotografują nas ze stóp budynku. Widok nagradza dość strome podejście po wąskich stopniach. Rozglądamy się wokół fotografując panoramicznie całą okolicę. Słońce powoli chyli się ku zachodowi. My jednak jeszcze chcemy dotrzeć do ukrytych w drzewach kolejnych dwóch grup budynków. Nasz hotel leży bardzo blisko samych ruin. Na całkowitym odludziu przy wejściu do jedynego w okolicy hotelu spotykamy inną równie małą grupkę jak nasza, i też z Polski. Nie nawiązujemy jednak wielkiej przyjaźni, każdy z nas kwateruje się w pokoju a potem kolacja. By trochę podnieść standard tutejszych warunków zasiadamy do kolacji przy winie i przy tequili. Nocne Polaków rozmowy.

I znowu autobus i znowu daleko. Najpierw jednak jeszcze jedna wizyta w ruinach, tym razem Xpujil. Dla odmiany dzisiaj jesteśmy pierwszą grupą odwiedzającą obiekt. Kolejne ruiny, te najbardziej dzikie i najmniej znane spośród wszystkich na trasie. Ale bez dwóch zdań warte zobaczenia. A teraz już droga do Meridy, wcześniej zatrzymamy się na zwiedzanie Uxmal. Ciągnie się nam przejazd przez małe miejscowości i wsie. Do tego tu objazd, tu hopki, ale i na to znajdujemy rozwiązanie. Mamy jeszcze film National Geographic o Majach i upadku ich królestwa, potem robimy przystanek na robala. Tak nazwaliśmy to miejsce w środku pustyni, jedną z pozycji na karcie dań umocowanej na ścianie był naprawdę robal…

W Uxmal trafiamy na upał, sporo turystów, ale udaje się nam wyczekać na moment, kiedy najbardziej znany obiekt ruin czyli Piramida Wróżbity jest bez ludzi. Sesja fotograficzna. Maszerujemy przez cały obiekt nadal pielęgnując nasze zamiłowanie do zwierząt u Majów. Tym razem padło na iguany, a że powietrze i kamienie bardzo rozgrzane jest ich tu całe mnóstwo, czyli znowu sesja i to jaka. Iguany są bardzo leniwe, a nam zależy na ujęciach z przodu, z boku, z grzebieniem i bez… Ula poświęca się i tratuje prawie na wprost iguanę a ta niewzruszona prawie nie zmienia pozycji…

Na koniec guacamole i zimna lemoniada i czas na nas. Teraz Merida. Docieramy do miasta, wpadamy do pokoi, zostawiamy nasze walizki i od razu spacer na Zocalo. Po drodze do placu głównego wejdziemy do jednego ze sklepów, który specjalizuje się w sprzedaży kapeluszy panama. Są piękne, pan widząc w nas znawców spod lady wyciąga nam te z najdelikatniejszym i najlepszym jakościowo splotem. Rzeczywiście widać różnicę, kiedy słyszymy cenę wstrzymujemy się z zakupami od razu odkładając decyzję na potem. Na Placu przy sobocie duży ruch, sporo zakochanych, mam z dziećmi buszujących wśród gołębi. Prawdziwy meksykański chaos zagłuszany przez świergot tysięcy ptaków ukrytych w koronach drzew przy placu. Wchodzimy do katedry a potem mamy czas wolny. Trochę rozglądamy się po sklepach znajdując brakujące nam pamiątki. Krzyś mierzy panamy, mamy już upatrzony model teraz negocjujemy tylko ceny. Oczywiście w końcu i tak wrócimy do naszych znajomych już sprzedawców, którym zmiękczamy serca szczerym damskim uśmiechem i udaje się nam utargować i to spory ogon od wyjściowej ceny. Prócz tego znajdujemy też ciekawe koszulki i w sklepie obok wanilię i mezcal. Obkupieni trafiamy wprost na kolację.

A dzisiaj czekamy już na Cancun. Zanim jednak Morze Karaibskie,  to najpierw Chitchen Itza. Jesteśmy bardzo wcześnie i dobrze, bo prawie w ogóle nie ma grup i udaje się nam sfotografować obiekty bez ludzi. Oczywiście korzystamy z okazji i obchodzimy wszystkie najważniejsze budynki bardzo dokładnie. Robi się coraz goręcej. Powietrze już niesamowicie rozgrzane, my tylko spacerujemy do cenoty i w drodze powrotnej skusimy się na wiele drobiazgów z tutejszych straganów. Jest co oglądać. ć

Niedaleko od Chitchen zatrzymujemy się na orzeźwiającą kąpiel w cenocie – podziemnej grocie. Pięknie oświetlona przez snop wpadającego światła robi na nas wrażenie, i choć z góry woda wydaje się dość chłodna okazuje się, że kąpiel w studni jest bardzo przyjemna. Kusimy się na wspólne zdjęcia w snopie światła wpadającego przez dziurę w suficie. A teraz już tylko Cancun. Docieramy na miejsce. Trochę nas przytłacza ilość ludzi w lobby, potem rozglądamy się wokół. Kilkanaście pięter każdy z pokoi z widokiem na Morze. Kilka restauracji działających 24 godziny na dobę. Meksyku tu mało… Robimy obchód, najpierw  hotel, potem plaża i basen. Mini spacer po plaży. Spotykamy się na jedzeniu, nie znajdujemy nigdzie dużego stolika, więc dzielimy się na dwie grupy- włoska i sushi. Przy kolorowych drinkach dyskutujemy jeszcze przez chwilę w jednym z barów.

Pojechali i napisali: