Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 11-27.10.2009

Johanessburg, skansen Lesedi


12-10-2009

Niebo nad Johannesburgiem bardzo błękitne a ponad chmurami słońce. Trochę więcej obłoczków poniżej chmur. Lądujemy o czasie i bez żadnych kłopotów. Już na płycie lotniska musimy trochę poczekać na autobusy, bo chyba zaskoczyliśmy Johannesburg naszym lądowaniem. Jednak po kilku minutach zostajemy dowiezieni na odpowiedni terminal i przed nami odprawa paszportowa. Najpierw jednak pomiar temperatury, potem wiza-wklejka i wreszcie bagaże. Czekamy długo, bo pierwsze bagaże lądują na taśmie wraz z pierwszymi wyładowanymi walizkami, a na jedną walizkę Kamili i Oli H. trzeba długo czekać. W tym czasie stajemy się celem psa – wąchacza. Najpierw zatrzymuje się przy plecaku Basi i wcale nie chce odejść.  Merda ogonem i niestety pani nakazuje otworzyć plecak. Jest łup: jedno jabłko. Potem nagle piesek zatrzymuje się i przy moim plecaku. Tym razem wywęszył moją kanapeczkę z serem… Nie czekamy aż zacznie obwąchiwać kolejne torby, jak tylko mamy nasze bagaże w komplecie wychodzimy z lotniska. Tu czeka na nas nasz przewodnik: Tadeusz. Jest dość wcześnie i nasze pokoje hotelowe nie są jeszcze gotowe. Walcząc ze zmęczeniem postanawiamy od razu zwiedzać. Jako pierwsze miejsce wybieramy Pretorię – stolicę RPA. Pora wyjątkowa, bo wszędzie w mieście kwitną jakarandy. Ulice te duże i małe obsypane są fioletowym kwieciem. Wjeżdżamy na punkt widokowy pod Union Building. Potem przerwa na kawę, która rozrasta się do małej przekąski, a potem spacer po Placu z pomnikiem Krugera.

Teraz już czas a hotel. Tu wszystko gotowe. Zajmujemy pokoje i szybki prysznic, a niektórym udaje się nawet wygospodarować chwilę na krótką drzemkę. Punktualnie o 15.30 ruszamy na popołudniowy blok zwiedzania. Musimy dodać, że jesteśmy zaledwie kilka godzin w RPA, a już kraj zaskoczył nas pogodą, póki co zawsze udało się nam dopasować aktualną pogodę do naszych planów. Pierwszy ulewny i krótki deszcz złapał nas na autostradzie. Potem przy kawie zaczęło padać, my schowaliśmy się pod daszek i przestało padać. Teraz w słońcu jedziemy do wioski – skansenu Lesedi. I całą drogę towarzyszy nam słonko. Na parkingu przed wioską inaugurujemy nasz barek pokładowy: pierwsze szampany i winko na powitanie z Afryką. Tu przed wejściem do wioski czekają na nas już lokalni przewodnicy, którzy w swoich tradycyjnych strojach zabierają nas na spacer po poszczególnych wioskach. Już u Zulusów zaczyna kropić i niestety nie chce przestać. Odgórnie decyzja o zmianie planów i zostajemy zaproszeni do bomy, gdzie pod dachem spontanicznie gromadzą się wszyscy mieszkańcy poszczególnych wiosek i prezentują swoje umiejętności. Ku naszemu zdziwieniu deszcz nagle zamienia się w grad. Robimy zdjęcia. A jak tylko deszcz ustaje wybieramy się na spacer po wioskach, czyli z małym przetasowaniem ale udaje się nam obejrzeć wszystkie wioski. Na koniec pokazy tańców i wreszcie kolacja z samym wodzem wioski. Smakujemy typowych dań i lokalnego wina. Czas na zasłużony odpoczynek. Oczy się nam same zamykają.

Pojechali i napisali: