Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 6-25.02.2011

Debre Libanos, hotel nad jeziorem Tana


07-02-2011

Spotykamy się na śniadaniu. Większość z nas nie zmrużyła oka, albo przewracała się w łózkach. Teraz testujemy tutejsze specjały śniadaniowe. Na zewnątrz pierwsze promienie słońca i zapowiada się bardzo udany dzień. Nasze bagaże ładują na dach busa. Cała ekipa dzielnie uwija się przy podawaniu a potem wiązaniu walizek i toreb. Pracują bez określonego planu co zresztą widać. Prawie punktualnie ruszamy. Oczywiście znowu dostrajamy zegarki, ale decydujemy się pozostać przy czasie europejskim a nie lokalnym, gdzie to na zegarze zamiast 7.30 mamy 1.30. Tyle zmian naraz – tego możemy nie unieść tak szybko. Pierwszy odcinek naszej trasy wiedzie przez stolicę – tu zwykły poranny ruch. Dzieciaki maszerujące w swoich czystych odpranych mundurkach do szkoły, rodzice zmierzający do pracy.

Trasa wylotowa na północ i ruszamy do Debre Libanos. Klasztor o wyjątkowym znaczeniu dla Etiopczyków, mnóstwo tu pielgrzymów, kolorowych mnichów i pierwsze nasze spotkanie z kościołem etiopskim. Zwiedzamy najpierw wnętrza, potem obchodzimy całą budowlę dookoła. Decydujemy się na dotarcie do jaskini ze świętym źródełkiem. Tu miejscowi, wraz z dziećmi zażywają kąpieli w świętym źródełku. Zza kotary słychać tylko kwilenie maluchów. Robimy zdjęcia i ruszamy. Kolejny przystanek poprzedzony formowaniem się konduktu pogrzebowego, zdejmowaniem trumny z dachu busa i przygotowywaniem indźery na stypę, to wąwóz Błękitnego Nilu.
Na posiłek jeszcze za wcześnie – ruszamy na przechadzkę stromym brzegiem skały. Widoki przecudne – sesja zdjęciowa. Zimne piwo, kawa i herbata. Przed nami strasznie długi odcinek drogi do przejechania. Nie chce się nam wierzyć, że mimo tego, iż jedziemy i jedziemy kilometrów nie ubywa. Niektórzy z nas podsypiają, inni korzystają z chwil przerwy w spaniu i z zaciekawieniem przyglądają się okolicy. Jest pięknie. Bardzo słonecznie, dość sucho, ale wioski i miejscowi stale w ruchu robią na nas ogromnie pozytywne wrażenie. Przesunęliśmy nasz obiad z 12 na 15, przynajmniej takie były plany, ale o 15 byliśmy z dala od jakiejkolwiek miejscowości i nasz dzisiejszy obiad wypadł o 17.00 Kusimy się na pierwszą indżerę w Etiopii. Wszystko co o niej czytaliśmy to prawda: że zielona, że szara, że wygląda niczym brudna szmata, że smakuje kwaskowato, że albo się ja polubi albo nie. Zajadamy się stwierdzając, że da się ja polubić. I w sumie to kolejna dobra wiadomość, bo przez najbliższe trzy tygodnie ta właśnie indżera stanie się dla nas głównym posiłkiem.
Pierwszy afrykański zachód słońca już znowu w autobusie. Przeraża nas wizja kolejnych 240 kilometrów do przejechania. Kierowca celuje na trzy i pół godziny, może nawet cztery. Ciemno, jedziemy jeszcze wolniej niż dotychczas. Najpierw śpimy, potem rozmawiamy, potem śmiejemy się. Rozbawiają nas kolejne tablice z informacjami o odległości pozostałej do przejechania. Ilość kilometrów wcale nie maleje, wręcz przeciwnie – rośnie. Poddajemy się kołysaniu autobusu i oswajamy z klaksonem, który uruchamiany jest przy każdej okazji.
Docieramy do hotelu położonym nas samym Jeziorem Tana już grubo po 22. Specjalnie dla nas trzymali kolację i mają jeszcze ciepłą wodę. Szybka kąpiel i jedzenie. A potem niektórzy znajdą nawet siły i czas na zajęcia w podgrupach.

Pojechali i napisali:

PFR