Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 6-25.02.2011

Plemię Karo, Hammerowie, Jinka


19-02-2011

Spało się nam bardzo dobrze. Śniadanie równie bogate co kolacja. mamy naleśniki i czekoladę, dżemik i tortillę. Gorąca kawa i herbata, sok z awokado. PYCHOTA!

Pakujemy nasze namioty i dalej w drogę. Ale nie tak szybko. Tym razem nasza drużyna z auta nr 2 nie może ruszyć. Auto wyje, światła mrugają ale auto ani drgnie. Pozostali kierowcy biegną z pomocą… Na niewiele się to zda. Auto nawet nie myśli odpalić. I Krzyś i nasi inni panowie chcą pomóc, ale na niewiele się to zdaje. Wszyscy lekko poddenerwowani a tu czas spłynie. Szybka decyzja. Alem siada za kierownicą jedynki, ja i Monia do piątki. Auto zostawiamy na parkingu czekając aż znajdzie się jakieś rozwiązanie a my jedziemy do plemienia Karo. Ludzie mieszkają na końcu świata, do samej wioski jedziemy ponad dwie godziny, tylko szutr i absolutny brak asfaltu. Oby się to szybko zmieniło.
Docieramy wreszcie do wioski. A tu już cała gromada mieszkańców stoi w rządku i czeka na zdjęcia. Tu panują inne zasady. Najpierw staram się w cieniu rozłożystego drzewa opowiedzieć ile się da o samym plemieniu i ich zwyczajach by za chwilę zacząć robić zdjęcia. Ludzie są bardzo barwni. Pomalowani w różnorakie pasy na twarzach i na ciałach. Na niektórych głowach bardzo osobliwe ozdoby. Wybór bardzo duży i choć nadal nie do końca się nam podoba taka forma robienia zdjęć to jesteśmy pewni, że innej nie ma. Jeszcze po coli z miski obmywanej wodą i czas na nas. Droga daleka a pędzimy na sobotni targ w Dimece. Tu rządzą Hamerowie, po drodze spotykamy ich już całkiem sporo. Potrafią pokonywać dziesiątki kilometrów by dotrzeć na taki targ. Najpierw zatrzymujemy się w części mieszanej targu, gdzie przy wjeździe rozłożone maty z upominkami dla turystów. Pośród ciekawych wyrobów podstawki – poduszki i torebki z koralików. Robimy kilka zakupów i ruszamy w pogoni za zdjęciami do dalszej części targu. Tu rozgościły się panie, które w usypanych w stożek kopczykach sprzedają ochrę. Proszek w kolorze wiewiórkowym stoi przed nimi w maleńkich puszkach. Obok stoiska z warzywami, kawą, orzeszkami, jest też trochę ubrań. W mieście kolejna część targu. Zostawiamy nasze autka w cieniu i wybieramy się na spacer. Ela i Bogdan kupują małej dziewczynce buty, my polujemy na ujęcia z oddali. Zmieniamy obiektywy, Hamerowie pogrążeni w rozmowach nie zwracają na nas szczególnej uwagi i oddaja się swoim cotygodniowym plotkom i zakupom.
Wracamy na lunch. Nasz kucharz nie przestaje nas zaskakiwać, na wynos przygotował całe pudło pysznego makaronu z warzywami, teraz w takiej scenerii i towarzystwie Hamerów kluchy smakują jak nigdzie dotąd.
Przed nami już tylko przejazd do Jinki. Tu kolejne pole namiotowe i aż dwa noclegi w jednym miejscu. Nasi kierowcy byli przekonani, że auto numer dwa już dawno dotarło na miejsce i udało się im rozłożyć nasze obozowisko. Tak nawet twierdzili napotkani w Dimece znajomi. Jednak jak tylko pojawił się zasięg okazało się że są daleko za nami i to wcale nie swoim samochodem, tylko przepakowali cały nasz dobytek na pakę ciężarówki i wraz z całym dużym towarzystwem jadą za nami do Jinki. Zwalniamy, mamy czas, nasze namioty dopiero za nami. Pole wygląda całkiem przyjaźnie, tym bardziej, że wita nas zimną colą i piwem. Zabieramy się za badanie terenu. Prysznic, łazienki, wreszcie wtacza sie ciężarówa.
Szybka akcja rozkładania namiotów, kierowcom idzie to całkiem sprawnie, jeszcze gąbki i śpiwory. Niestety namioty z przedsionkiem przysparzają trochę więcej problemów i nie są jeszcze gotowe, a słońce zachodzi momentalnie. Kapiemy się i powoli przygotowujemy nasze spanie.
Czekamy na znak, że kolacja gotowa. Po raz kolejny kucharz okazuje się być czarodziejem. Prócz kilku dań, kawy i herbaty nie zapomniał o kwiatkach w wazonie. Dziś na ochotnika w kuchni pomagała Aga. Zupa wyszła im bardzo smaczna. My zaopatrujemy bar kuchenny w przemycone do dzisiaj alkohole. Są nawet kabanosy. Zajadamy z wielkim apetytem. A na dole tuż przy namiotach płonie już ognisko. Ze śpiewaniem u nas nie najlepiej, ale podchwytujemy Agi pomysł na konkurs na najlepszy dowcip. Mistrzem okazuje się Andrzej, który zaskakuje nas talentem recytatorskim.
Czas na spanie. Księżyc w pełni oświetla nam drogę do namiotów. W nocy pochrapujemy słodko. A nas odwiedzają w nocy … owce. Miały być pawiany, na które czekamy od samego początku, ale pocieszamy się owieczkami.

Pojechali i napisali:

PFR