Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 22.09.-12.10.2011

25.09.2011


25-09-2011

Dziś czekała nas 4 godzinna trasa do miasta Gondar nazywanego Camelot czarnego lądu. Ku naszemu zadowoleniu pobudka była wyjątkowo późno, bo dopiero o 7:30, więc mogliśmy się trochę wyspać. Mirek już przy śniadaniu wyglądał przez okno i gdy pojawił się nowy gatunek ptaka, wybiegał na chwilę zostawiając ugryzionego tosta i wracał dopiero, gdy zrobił zadawalające zdjęcie. Na naszych twarzach pojawiły się również pierwsze zmiany po upartych komarzycach. Ewa niczym Angelina Joly przywitała nas z ponętnie nabrzmiałymi ustami, Sławka zaś miała mały czerwony prezent na powiece. 
Na szczęście jesteśmy przygotowani farmakologicznie, więc dziewczyny szybko wróciły do stanu normalności. O 8:30 ruszyliśmy w dalszą drogę. Trasa mimo dystansu 180 km trwała dość długo ze względu na trudne warunki drogowe. My nie narzekaliśmy zbytnio, gdyż nasz kierowca – Bana i przewodnik - Dereje zatrzymywali się co chwila, gdy tylko chcieliśmy zrobić jakieś zdjęcie. Dziś całą naszą grupę opanowała zaraza. Na szczęście nie z powodu choroby ale z powodu wciągającego hobby Mirka. Wystarczyło, że na horyzoncie pojawił się nowy gatunek ptaka i już chórkiem krzyczeliśmy - Bana stop please!! 5 aparatów, 1 kamera wyskakiwały z samochodu i zaczęły się sesje. Co jakiś czas padało tylko pytanie – Mirek, co to za gatunek? Jednak nie tylko ptaki pozowały do naszych zdjęć, ale też gromadki dzieci, które pojawiały się nagle biegnąc ze wszystkich stron i prosząc: birr, t-shirt, bonbon..serce się kraje, wydaliśmy wszystkie możliwe cukierki, jutro musimy uzupełnić zapasy. Nie polecamy natomiast poszukiwania toalety w krzakach niedaleko wioski. Mali Etiopczycy mają doskonały wzrok i wystarczy, że na drodze stanie bus z turystami i wokoło nas pojawia się mnóstwo dzieci. Nie znajdziesz więc toalety za krzaczkiem dopóki ktoś inny nie przyciągnie ich uwagi. Na trasie również po raz pierwszy spróbowaliśmy znanej w Etiopii rośliny, szczególnie lubianej przez muzułmanów - CZAT- żucie jej liści powoduje podobne reakcje, jak w przypadku koki – nagły stan euforii, uśmierzanie bólu, odurzenie. Na próbę odważyli się prawie wszyscy, jednak chyba jesteśmy zbyt niecierpliwi, gdyż żuliśmy tak krótko, że nikt nic nie poczuł. Pełen ubaw i myślę że większą atrakcję miała grupa tubylców, którzy widzieli nasze skwaszone miny przy próbowaniu tego afrodyzjaka. Zaliczone, odhaczone, możemy jechać dalej.

Ostatnie półtorej godziny trasa wiodła serpentynami przez przepiękne zielone góry i doliny. Co jakiś czas przed nami wyłaniały się pokaźne skały, które obowiązkowo trzeba było sfotografować. Widoki imponujące! Gondar przywitał nas mnóstwem straganów z różnego rodzaju wyrobami na sprzedaż. Bana zawiózł nas do hotelu, byśmy mogli zostawić walizki i tu znów pozytywnie nas zaskoczono. Hotel na samym szczycie wzgórza, z którego rozciągał się widok na całe miasto, jak i na słynne zamki cesarskie. Trudno było oderwać wzrok, jednak gdy się to w końcu udało, udaliśmy się do pokojów, przebraliśmy się i ruszyliśmy na zwiedzanie. Pierwszy był słynny kościół Selasje. Dużo mniejszy od tych które widzieliśmy nad jeziorem Tana, ale niesamowicie urokliwy i ponownie wewnątrz pokryty pięknymi freskami obrazującymi historię życia Jezusa Chrystusa i Maryi. Wzrok przyciągały również głowy cherubin na sklepieniu kościoła. Po długiej drodze i pierwszym zwiedzonym zabytku z XVII wieku przyszedł czas na obiad. Restauracja na dachu z widokiem na miasto tylko utwierdziła nas w przekonaniu, że dzień jest udany. Prawie jednogłośnie zamówiliśmy tilapię, przygotowywaną na różny sposób. Tylko Mirek wyłamał się z trendu i poprosił o baraninkę, która okazała się być wyśmienita i co niektórzy (patrz Jurek) żałowali swego wyboru. Ryba wszystkim bardzo smakowała. Tylko Sławka miała problem ze swoją, ze względu na niesamowicie ostry sos, który nie pozwalał jej przełknąć w spokoju ani kęsa. Przydała się duża ilość cytryny oraz podwójna pepsi Najedzeni, zadowoleni wróciliśmy do busa. Po drodze Ewa, Jurek i Sławka zniknęli w jednej z lokalnych cukierki, by dobry obiadek zakończyć dobrym deserkiem. Dereje prosił tylko byśmy pod żadnym pozorem nie jedli ciastek z kremem, bo nawet on by nie ryzykował ze swoim żołądkiem, na szczęście ciacha były maślane, więc bez stresu.

Naszym głównym celem w Gondar były zamki w stylu Camelot, których budowę zapoczątkował dawny cesarz Etiopii Fasiledes w XVII wieku a zakończył jego prawnuk. Miejsce z jednej strony mało afrykańskie, z drugiej niesamowite zważając na kontrast krajobrazowy oraz kulturowy. W dodatku w każdą niedzielę na terenie 6 zamków królewskich odbywają się śluby, tak więc wśród nas było mnóstwo pięknych par młodych i gości. Sesjom zdjęciowym nie było końca, tańcom i śpiewom również nie. Po dziedzińcu oprowadzał nas lokalny przewodnik i mimo, iż zamki robią ogromne wrażenie, to naszej uwadze nie mógł umknąć przepiękny dzioborożec siedzący na jednym z okien XVII wiecznego zamku. Ostatnim punktem naszego dzisiejszego programu była łaźnia Fasiledesa wybudowana w pobliżu rzeki, gdzie co roku 17 stycznia odbywa się wielka uroczystość upamiętnienia chrztu świętego chrześcijan. Woda sprowadzana do basenu łaźni jest święcona przez kapłanów i przekazywana pielgrzymom z całego kraju zgromadzonym na małym placu. Podobno po poświęceniu woda ta ma również funkcje uzdrawiające! Tu swojego szczęścia mogą także spróbować dziewczyny, które do tej pory nie znalazły swego wybranka. W wieczór Timkat młode singielki zbierają się przy basenie, tańczą, śpiewają i czekają, aż któryś z chłopców rzuci im cytrynę. Jeśli ją złapią, wybrały swego ukochanego. Łaźnia, ze względu na swoje symboliczne znaczenie, robi wielkie wrażenie i jest obowiązkowym punktem programu. Warto również zwrócić uwagę na drzewa rosnące przy basenie – Sykumarany - ich korzenie łudząco przypominają te ze świątyni w Angkor Wat - Pnom Penh. Na deser zostawiliśmy sobie wizytę na targu przypraw w dzielnicy muzułmanów. Niestety było już po szóstej, więc targ był zamknięty, jednak każdy z nas załapał się na obfitą sesję z bardziej chętnymi do fotografowania dzieciaczkami. Wróciliśmy do hotelu po kolejnym, pełnym wrażeń dniu. Po drodze dowiedzieliśmy się, że Bana ma za 3 dni urodziny, więc planujemy przygotować mu jakąś niespodziankę w Lalibeli. Dziś wcześniejszy sen, gdyż jutro wyjazd o 6 rano (po negocjacjach z Baną i Dereje – planowo miał być o 5 rano;)) Pozdrawiamy!

Pojechali i napisali:

PFR