Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 8-24.08.2015

RPA 8-24.08.2015


08-08-2015

Miała być Kenia, bo „Król Lew” i obiecane Basi safari. Zrobiłam nawet konkretne przymiarki, ale lotów za mile nie było bo to czas wakacji i wielkiej migracji, ceny niesamowite, malaria i zawsze to ryzyko szczególnie podczas wakacji z dzieckiem, zatem padło na RPA. Ja zachwycona, bo to jeden z moich najbardziej ulubionych krajów, Maciek równie rad bo dobra kuchnia i mięsna, a Basia nieświadoma tego co Ją czeka też się cieszyła.

I tak startujemy. Pierwszy lot pełen, ale krótki, czekanie w Dubaju to sama przyjemność, wielkie lotnisko, ruchliwe tak samo nocą jak i podczas dnia. Poza tym linie prześcigają się w dogadzaniu swoim pasażerom, także nic tylko latać via Dubaj.

Drugi lot to chyba specjalny bonus, mamy po 3 miejsca, tzn. ku ścisłości ja z Basią mamy na dwie głowy 3 miejsca, ale i tak dajemy radę wyciągnąć się i wyspać. Rano budzi nas ostre słońce, pyszne jedzenie i zapach mocnej kawy.

W Johannesburgu miłe 19 stopni, w Warszawie było jeszcze wczoraj aż 38. Ale wiemy, że wybraliśmy wakacje zimą  w Afryce. Najpierw kontrola paszportów, potem bagaże, wszystko jest i teraz kontrola celna, bez zarzutu przekraczamy granicę i wypożyczamy auto.

Do jednego z nich mamy obawy co do pojemności, ale drugie jest idealne.

Ruszamy by zdążyć na karmienie lwów w pobliskim parku, wyspani nie mamy zamiaru zmarnować całego popołudnia. W parku dzisiaj spory ruch, jednak gro odwiedzających stanowią Afrykanerzy, którzy przy okazji weekendu grillują, piją piwko i wino, bawią się i oglądają zwierzaki.

Mamy czas na pierwsze safari, które okazuje się bardzo miłym wstępem do tego co zobaczymy później.

Docieramy do naszej lodży już kiedy jest ciemno, pamiętamy, że nie powinniśmy przemierzać samotnie Afryki po zmierzchu, ale zabrakło nam godziny. Tu nie dość że robi  się ciemno natychmiast, to jeszcze teraz akurat dość wcześnie bo to zima, a tak naprawdę wiosna.

Przed nami suta kolacja oczywiście stekowa i zapadamy się w miękkich łóżkach na zasłużony już ludzki odpoczynek.

Miała być Kenia, bo „Król Lew” i obiecane Basi safari. Zrobiłam nawet konkretne przymiarki, ale lotów za mile nie było bo to czas wakacji i wielkiej migracji, ceny niesamowite, malaria i zawsze to ryzyko szczególnie podczas wakacji z dzieckiem, zatem padło na RPA. Ja zachwycona, bo to jeden z moich najbardziej ulubionych krajów, Maciek równie rad bo dobra kuchnia i mięsna, a Basia nieświadoma tego co Ją czeka też się cieszyła.

I tak startujemy. Pierwszy lot pełen, ale krótki, czekanie w Dubaju to sama przyjemność, wielkie lotnisko, ruchliwe tak samo nocą jak i podczas dnia. Poza tym linie prześcigają się w dogadzaniu swoim pasażerom, także nic tylko latać via Dubaj.

Drugi lot to chyba specjalny bonus, mamy po 3 miejsca, tzn. ku ścisłości ja z Basią mamy na dwie głowy 3 miejsca, ale i tak dajemy radę wyciągnąć się i wyspać. Rano budzi nas ostre słońce, pyszne jedzenie i zapach mocnej kawy.

W Johannesburgu miłe 19 stopni, w Warszawie było jeszcze wczoraj aż 38. Ale wiemy, że wybraliśmy wakacje zimą  w Afryce. Najpierw kontrola paszportów, potem bagaże, wszystko jest i teraz kontrola celna, bez zarzutu przekraczamy granicę i wypożyczamy auto.

Do jednego z nich mamy obawy co do pojemności, ale drugie jest idealne.

Ruszamy by zdążyć na karmienie lwów w pobliskim parku, wyspani nie mamy zamiaru zmarnować całego popołudnia. W parku dzisiaj spory ruch, jednak gro odwiedzających stanowią Afrykanerzy, którzy przy okazji weekendu grillują, piją piwko i wino, bawią się i oglądają zwierzaki.

Mamy czas na pierwsze safari, które okazuje się bardzo miłym wstępem do tego co zobaczymy później.

Docieramy do naszej lodży już kiedy jest ciemno, pamiętamy, że nie powinniśmy przemierzać samotnie Afryki po zmierzchu, ale zabrakło nam godziny. Tu nie dość że robi  się ciemno natychmiast, to jeszcze teraz akurat dość wcześnie bo to zima, a tak naprawdę wiosna.

Przed nami suta kolacja oczywiście stekowa i zapadamy się w miękkich łóżkach na zasłużony już ludzki odpoczynek.

Pojechali i napisali: