Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mongolia 4-19.09.2017

Wreszcie wielbłądy dwugarbne


07-09-2017

Pierwsza noc w jurcie za nami. Jedni spali świetnie aż do samego rana, inni niestety wstawali, budzili się, śnili koszmary. Śniadanie zwala nas z nóg. Wśród pieczywa, muesli, owoców znajdujemy kawior i to w dwóch kolorach. Tego nikt się z nas tutaj nie spodziewał, a tymczasem iście królewskie śniadanie. Humory i tak dobre zdecydowanie się nam poprawiają i tacy rozochoceni i zadowoleni żegnamy pierwsze obozowisko i ruszamy przed siebie.

Po kilkunastu minutach nagle stajemy, brakuje nam aut za nami. A umowa była jasna, jedziemy wszyscy razem i pilnujemy aut jadących za nami. Brakuje nam trójki. Już wczoraj kierowca o wymownym imieniu Niema nam podpadł, jedzie dość nieporadnie, wybiera zawsze inną drogę niż pozostałe auta. Więc jest na cenzurowanym. I znowu dzisiaj brakuje akurat jego. Kiedy dotrą kolejne auta okazuje się, że kierowca zostawił w jurcie telefon i musieli się wrócić, wywracamy oczami ale czekamy. Jednak czas mija, za długo to trwa. Nasz kierowca rusza w drogę, nikogo nie widać na horyzoncie. W jurcie, bo już tak daleko się zapuściliśmy śladu po aucie nie ma w ogóle. Zapytani o nasze auto ludzie pokazują kierunek dokąd pojechali ale zupełnie odwrotny od naszej drogi. Widać, że nasz przewodnik i kierowca nie są zadowoleni, delikatnie mówiąc. Wymieniają szybko swoje uwagi i próbują się dodzwonić do kierowcy auta. Nie odbiera, po chwili dopiero oddzwania. Pojechali, ale zupełnie w innym kierunku. Jedziemy za nimi, właściwie to ich gonimy.

W końcu wjeżdżamy na wzgórze i jesteśmy dobrze widoczni zewsząd. Daleko ale widać już trzy auta które jadą w nasza stronę. Nasi kierowcy zamiast czekać sami ruszają w poszukiwanie zagubionego kolegi.

Zapamiętam ten wzrok kiedy wszystkie cztery auta zjechały się razem a nasz kierowca szef grupy popatrzył na Niema. Gdyby wzrok mógłby zabić Niema straciłby życie po raz pierwszy.

Zapowiada się dość nerwowy dzień. I choć sugerujemy by Niema zmienił pozycję i jechał jako auto numer dwa by mieć go na oku, nasz leader nie zamienia pozycji i w starym składzie ruszamy dalej. Jak na złość dzisiaj przed nami najdłuższy przejazd, ponad 400 kilometrów i stratna godzina już na dzień dobry.

Nadrobimy… może. Pierwszy przystanek w napotkanym na trasie miasteczku. Tankujemy maszyny, korzystamy z toalety. Zaskakuje nas pomysłowość, wielka ale podłużna dziura w betonowych płytach i tyle.

Z asfaltu zjedziemy dzisiaj dopiero po 400 kilometrach. Na kolejnej i ostatniej stacji przed jurtą tankujemy znowu auta. Jedno z nich złapało gumę, nie musimy nawet zgadywać by wiedzieć, że to oczywiście znowu auto numer 3. Niema teraz rozkłada różowy ręczniczek i chcąc nie chcąc musi podłożyć się pod koła by podnieść auto i zmienić koło. Idzie im to nadzwyczaj sprawnie, szybko ruszamy do jurty. Podobno blisko.

Camp okazuje się jeszcze bardziej elegancki niż poprzednik. My jednak szybko zasiadamy wokół stołu na lunch i postanawiamy nie tracąc czasu bo zrobiło się już całkiem późno ruszyć od razu na zwiedzanie Doliny Orłów.

Specjalistą tematu jest Gosia i wprowadza nas w tajniki tego miejsca. W muzeum przed Doliną ekspertem jest Mirek, który opowiada nam o tutejszych zwierzętach i roślinach. Wreszcie wsiadamy do aut i przejeżdżamy na parking skąd pieszo ruszamy do wąwozu. Taki spacer okazuje się zbawienny. Po tylu godzinach w samochodzie chętnie podziwiamy orłosępy, wypatrujemy myszoskoczków, małych świstaków. W oddali widać nawet jaki.

Po drodze spotykamy pojedynczych turystów. W drodze powrotnej udaje się nam nawet z bardzo bliska zobaczyć tutejsze koziorożce, nawet jedną samicę z małym.

Mamy zdjęcia, wracamy do auti jedziemy do obozu. Teraz dopiero zajmujemy nasze jurty, i szybko jeszcze przed kolacją bierzemy prysznic. Najbliższe dwie noce spędzimy w jurtach u nomadów gdzie na pewno nie będzie łazienki.

Na kolację spaghetti z czosnkiem i warzywami oraz kawałkami mięska. Bardzo smaczne i jakie aromatyczne.

Świętujemy udawane urodziny Asiuni i Maćka a potem dołącza do nich jeszcze Gosia. Przed nami rozgwieżdżone niebo i piękna spokojna noc na Pustyni Gobi.

 

Pojechali i napisali:

PFR