Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 22.09-11.10.2019

Ostatni dzień na pustyni


08-10-2019

Wizyta w wiosce Afarów

Przed nami ostatni dzień na pustyni. Tak naprawdę to zaczynamy go z dala od pustyni, bo dopiero około 9 ruszamy dalej. Na podwórku zajadamy śniadanie, a potem gotujemy się do drogi. W planach mamy dwa postoje w wioskach Afarów, intryguje nas to plemię.

Samochody zatrzymują się na poboczu drogi, nasz przewodnik idzie negocjować warunki naszej wizyty i pozwolenie na spacer po wiosce. Nie jest łatwo, kobiety są bardzo płochliwe, przesłaniają twarze i nie chcą nawet rozmawiać. Mężczyźni wręcz przeciwnie, od razu stają gotowi do bójki, mają patyki, którymi nam wygrażają i nie zgadzają się na fotografowanie.

Nasi przewodnik i kierowca próbują z nimi negocjować, uzgadniają nawet jakąś kwotę za pozwolenie na zrobienie zdjęć kobietom, bo to o nie nam chodzi. Panowie poza przepaską na biodrach przypominającą sarong nie mają na sobie nic szczególnego, są szczupli, wysocy i dość agresywni.

Za to lokalne kobiety to unikalne piękności. Wysokie, bardzo szczupłe, każda z nich mająca bardzo staranną fryzurę, dwa splecione drobne warkoczyki na czole, reszta puszczona luźno wokół głowy, włosy sięgają ramion, poza tym cudna oprawa oczu, fantazyjna biżuteria i stroje kolorowe przy skórze, ale na wierzchu czarne. Zastraszone kobiety obecnością mężczyzn, najczęściej zasłaniają twarze i stoją przed nami zupełnie bez emocji i żadnego wyrazu, ot tak po prostu na wprost nas. Całe czarne i smutne. I widać to, a nawet czuć, że wiele z nich chciałoby pozować, zobaczyć się w naszych aparatach, ale karcący wzrok mężczyzn stojących z boku przywołuje je niemal natychmiast do porządku. Jaka szkoda, ale nic nie możemy zmienić. Zostawiamy ostatnie rzeczy, jakie Basia i Asia mają jeszcze ze sobą, jedziemy dalej.

Coraz bliżej pustyni

Temperatura im bliżej samej pustyni, tym bardziej rośnie. Zatrzymujemy się pod jedynym rozłożystym drzewem w okolicy na lunch. Nasz kucharz przygotował pyszny makaron, a teraz tylko wkłada go na talerze, wielu z nas ma wrażenie, że to polowe jedzenie jest o wiele smaczniejsze niż wszystkie dotychczas serwowane nam dania w restauracjach. A może to atmosfera drzewa robi ten inny klimat?

Przed nami ostatnie trzy godziny drogi i tym razem już przez pustynię. Jedziemy wzdłuż nowo przygotowywanej drogi zbudowanej przez Chińczyków, ta nie jest jeszcze otwarta, docelowo ma połączyć drogę do Dżibuti z kopalnią potasu nieopodal naszego pierwszego miejsca noclegowego. Spory odcinek.

Na razie tylko fragmenty trasy zostały, i to nie jestem pewna, czy oficjalnie, otwarte dla ruchu, mimo to nasi kierowcy jak tylko znajda lukę to wskakują, choć na ułamki minut na asfalt. Reszta drogo to szutry, piach i dziury.

Burza na pustyni

Upał daje o sobie znać. Jednak na horyzoncie widać błyskawice, nie chce się nam wierzyć, bo to raczej niespodziewane zjawisko na pustyni. Jednak oczy nas nie mylą, do błyskawic dołączają grzmoty, i teraz już tylko czekać lada chwila jak spadnie deszcz. A to ci niespodzianka. Dla nas zbawienna, bo ochłodzi to znacznie temperaturę.

Jednak dla naszych kierowców zbliżająca się burza wydaje się wielkim stresem. Szybko porozumiewają się między sobą i decydują o odwrocie. My już wiemy co to znaczy deszcz i rzeka w Etiopii, mogliśmy się o tym przekonać u Hammerów. Zatem teraz tylko mocno trzymamy kciuki byśmy zdążyli wyjechać poza teren, który za chwilę zostanie zalany.

Udaje się nam. Pojedyncze duże krople deszczu łapią nas na ostatnim odcinku drogi. Potem leje, ale to nie ma już dla nas większego znaczenia. Teraz martwimy się o nocleg.

Idziemy na wulkan

Jednak przy samym wulkanie też duże zmiany. Niegdyś podejście zajmowało 3 godziny, teraz Chińczycy rozgarnęli lawę i zrobili tym samym drogę dojazdową niemal pod sam krater. Korzystamy z tego dobrodziejstwa. Szybko przebieramy się w nasze rzeczy na krótki trekking. Zapowiadane 30 minut skraca się do 15 i jesteśmy na samej górze. Po ostatniej erupcji przed dwoma laty i roczną przerwą dla zwiedzających w obawie o zbyt świeżą lawę, obraz teraz jest zupełnie inny niż kiedyś. Lawa nadal gotuje się w kraterze, dźwięki są niesamowite. Jednak nie jest to już pełne jezioro lawy, a raczej kilka kominów lawy.

Mamy sprzyjający wiatr i dopiero na sam koniec wizyty zawiewa siarką, wtedy zarządzamy odwrót. A burza obchodzi nas bokiem grożąc grubymi pomrukami i strasząc błyskawicami. Jednak suchą stopą dotrzemy do obozowiska. To nie koniec emocji, bo przed nami kolacja pod gołym niebem, a potem nocleg na ziemi na materacach. Lepiej, żeby nie padało.

Wschód słońca na wulkanie

Niebo rozgwieżdżone, gdzieś daleko nadal grzmi. Dla Bogusia i dla mnie noc jest bardzo krótka, o 4 ruszamy ponownie na wulkan, by zobaczyć go jeszcze nocą i poczekać na wschód słońca.

Nie jesteśmy sami, dotarła do wulkanu spora grupa ludzi. Okazało się, że im burza pokrzyżowała plany i zamiast kolacji pod wulkanem, musieli kucharzyć już po nocy i nie udało się im wejść podobnie jak nam na zachód słońca.

Następny dzień

Pojechali i napisali:

PFR