Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Ekwador 12-27.11.2019

Laguna Quilotoa


15-11-2019

Odwiedzamy Tigua

Wulkan Cotopaxi, u którego podnóża dziś nocujemy niestety cały czas chowa się w chmurach. Jemy spokojne i powolne śniadanie i opuszczamy nasz hotel w Parku Narodowym. Dzisiejszym naszym celem jest turystyczna miejscowość Banos, ale zanim tam dotrzemy to zatrzymujemy się najpierw w miejscowości Tigua, gdzie odwiedzamy kilka sklepów z pracami lokalnych malarzy.

To niewielka wioseczka, gdzie mieszka jedna rodzina — wszyscy o tym samym nazwisku. Przy drodze jedna z kobiet piecze na rożnie świnki morskie — lokalny specjał, ale jesteśmy dopiero co po śniadaniu i tym razem odpuszczamy spróbowanie.

Tradycyjna chata

W drodze do laguny Quilotoa zatrzymujemy się jeszcze przy tradycyjnych domostwach — mamy możliwość zajrzeć jak wygląda typowa dla tego regionu Ekwadoru chata kryta trawą. Chata ma jedną izbę, w której znajduje się i palenisko i trochę mebli i miejsce do spania. Po klepisku wysypanym suchą trawą biegają — jakżeby inaczej — świnki morskie.

Quilotoa

W kolejnej miejscowości, przez którą przejeżdżamy, odbywa się cotygodniowy, sobotni targ. Zatrzymujemy się, żeby uzupełnić nasze zapasy owoców i zjeść świeżutkie i gorące empanady. Około południa dojeżdżamy do Quilotoa — przepięknej, turkusowej laguny w kalderze nieaktywnego już wulkanu.

Spacer w dół — do brzegu laguny i na dno kaldery, to dość strome, godzinne zejście po wulkanicznym żwirze. Ale umawiamy się, że z powrotem wjedziemy na wynajętych mułach lub osiołkach. Po zejściu na sam dół mamy chwilę, żeby wynająć kajak i popływać po jeziorze.

Ale najwięcej śmiechu to jednak droga powrotna — wynajmujemy siedem osiołków, wsiadamy na nie nie bez trudności i powoli pniemy się w górę. Zwierzęta są silne i doskonale wiedzą, jak i którędy iść. Jesteśmy dozgonnie wdzięczni, że nie musimy tej drogi pokonywać pieszo — bo jest naprawdę dość stromo pod górkę, a dystans do pokonania jest zdecydowanie większy niż wczorajsze podejście do base camp Cotopaxi, choć tam o trudności przeważyła wysokość.

Zasłużyliśmy na lunch!

I tu kolejna niespodzianka. Nie jemy w jednej z licznych restauracyjek dookoła tylko jedziemy jeszcze kolejne pół godziny. Ale zgodnie stwierdzamy, że było warto jeszcze trochę się przegłodzić. Trafiamy do swoistej agroturystyki — wielkiej hacjendy z ogrodem, są tu krowy, lamy, psy.

Jemy pyszny, domowy obiad, przyjmuje nas młody chłopak ze swoją żoną — teraz właściciele hacjendy, jak opowiadają potomkowie Europejczyków w szóstym pokoleniu. Jest tak domowo i autentycznie. A na deser niespodzianka — coś, czego nikt z nas jeszcze nie próbował — tomate de arbol w słodkim syropie.

Trudno się nam pożegnać, bo właściciele zaparzyli jeszcze kawę i rozpalili w kominku. Po wspólnym pamiątkowym zdjęciu ruszamy na nocleg do Banos, które będzie naszą bazą wypadowa do zwiedzania okolicznych wodospadów.

Następny dzień

 

Pojechali i napisali:

PFR