Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Wczoraj miałyśmy czas tylko dla siebie. Oprócz wróżącej papugi był basen, były masaże… książki, muzyka i dużo jogi. Dlatego dzisiaj postanowiłyśmy zaszaleć na mieście. Wsiadłyśmy w motoriksze i pomknęłyśmy… na zakupy!
Odwiedziłyśmy lokalny sklep, gdzie Hinduski kupują sari – tradycyjne ubranie indyjskie złożone z króciutkiej bluzeczki i 6-m materiału, którym kobiety się odpowiednio owijają. To był istny szał. Ilość kolorów, materiałów, wzorów wręcz powalała. Dosłownie dostałyśmy oczopląsu!
No a w dodatku stałyśmy się lokalną atrakcją, z którą wiele ze stałych klientek chciały porozmawiać.
Kiedy już obkupiłyśmy się w materiały podjechałyśmy do lokalnego supermarketu i ajurwedyjskiej apteki, w której zakupiłyśmy mnóstwo lokalnych specyfików na wszelkie dolegliwości świata oraz naturalnych kosmetyków. Nawet nie wiecie jakie zakupy mogą być męczące!
Część z nas była w swoim żywiole, a część obserwowała trochę życie ulicy. Z jednej strony szalony ruch na ulicach, z drugiej spacerujący sadhu, czyli święci mężowie hinduizmu… z trzeciej natomiast całe stada małp skaczące po dachach i biegnące przez ulice. Oj, dzieje się... dzieje. Aż boimy się co będzie jutro.
