Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wakacje w Apulii 4-15.08.2020

Bari, jaskinie i Polignano a mare


07-08-2020

Będzie gorąco!?

Hurra! Budzi nas piękne słońce i dobrze, bo przed nami bardzo intensywny dzień. Najpierw jednak śniadanie. Ponieważ zapowiada się niezły upał, a nas ma nie być przez cały dzień w hotelu, dzieciaki wskakują szybko do basenu, a my kończąc kawę, nagle obserwujemy coraz ciemniejsze niebo i pierwsze pojedyncze ciężkie krople deszczu walą o rozciągnięty nad nami dach… O nie znowu? To nie do wiary! Kiedy byłam tu po raz pierwszy też padało, a nawet było zimno.

No nic, zerkam na mapę pogody naszych kolejnych miejscowości i wydaje się, że tam nie pada, i nie wiadomo czy jeszcze, czy już nie.

A teraz wytłumacz dzieciom...

Nie ma co czekać, pakujemy do samochodu rzeczy na deszcz i na zimno, bo przed nami dzisiaj dwa miasteczka i groty. Ruszamy. I co jak rodzice planują swoim dzieciom pokazać wiejskie dróżki i piękne uprawy winorośli oraz gaje oliwne zamiast autostrady? Otóż muszą tłumaczyć się i to mocno ze stojących przy drodze dorodnych dziewczyn, nie jednej czy dwóch, ale ustawionych w odstępach co 5 metrów… wypiętych pup w stronę ulicy mimo deszczu. Mamma mia! Ale sobie ułatwiliśmy poranek, a autostradą byłoby o ile szybciej i łatwiej! Ale ostatecznie daliśmy radę. Co za doświadczenia. Swoją drogą skąd ich tu tyle, na jakiejś drodze klasy pewnie 5 albo nawet 6, i skąd one takie niewłoskie? Ciemnoskóre i bardzo duże…

Docieramy do Bari przełamując barierę deszczu

W stolicy Apulii piękne niebieskie niebo i słońce. Kierujemy się jak zwykle do centrum i tam zostawiamy samochód. Stąd spacerem wybieramy się na starówkę. Spacer stale będziemy sobie przeplatać atrakcjami. Pierwszą są panie, seniorki w asyście własnych córek, a może i wnuczek pod łukiem nieopodal zamku, które bardzo wprawnie lepią tutejszy specjał, czyli makaron orecchiette. Pozwalają sobie robić zdjęcia, sprzedają świeży makaron i okrągłe talarki. My przypatrujemy się wprawnym ruchom i zaglądamy w wąskie uliczki nieopodal.

Lody, Bona i falochron

Ponieważ wybiła już niemal 11 a jeszcze lodów nie było, to zatrzymujemy się w tutejszej lodziarni i zamawiamy pierwsze lody na dzisiaj. Do tego kawa i granita kawowa z bitą śmietaną. Szalejemy, ale w końcu wakacje ma się raz. Na starówce Bari, zresztą bardzo przytulnej, zatrzymujemy się w katedrze, Kościele Św. Mikołaja. Odnajdujemy grobowiec Królowej Bony. Potem docieramy nad wodę. Nasze dzieciaki w tym upale marzą tylko o kąpieli, pakują się tutaj niemal od razu na falochron i choć nogi im się ślizgają na glonach cieszą się miłym chłodem wody. Wracamy do miasta, zaglądamy na główny plac, który skąpany o tej porze w słońcu skutecznie odstrasza odpoczywających. Turystów nadal niewielu, choć udaje się nam spotkać w biegu parę z Polski.

Focaccia is the best

Marina i promenada, palmy, i kilka sklepików z pamiątkami, potem stragany z owocami i idziemy dalej. Zgłodnieliśmy a mijając wiele małych uliczek upatrzyliśmy sobie sklep z focaccią, gdzie ustawił się całkiem długi sznureczek klientów. I my decydujemy się odstać co swoje, zabieramy focaccię z pomidorami i oliwkami na wynos i zasiadamy w cieniu zamku na murku, by tam zjeść z niesamowitym widokiem naszą focaccię. Magia smaku. Przepyszna, a jedzona pod chmurką smakuje o niebo lepiej niż niejedna kanapka.

W aucie sauna, musimy chwilę szeroko otworzyć drzwi i okna, by je przewietrzyć, bo bez tego nie da się wejść do środka. Nie ma się co dziwić, termometr pokazuje 31 stopni. Jedziemy dalej do Polignano a mare, sama jestem ciekawa reakcji rodziny na to małe słynne miasteczko.

Polignano a mare

Umiejętnie planujemy wizytę, by miasto nas kupiło w całości. Najpierw oczywiście lody i to jakie, nie wiadomo które lepsze. Do tego ciastko z pistacjowym nadzieniem i kolejna dzisiaj kawa. Schodzimy do plaży, tej najbardziej znanej, reklamującej miasteczko na każdym folderze. Dzisiaj jest tu tłoczno, ale bardzo spokojnie. I dzieciaki szybko wskakują w stroje i idą do wody. Tata pilnuje starszaków, a ja zostaję z dosypiającą w cieniu Zosią. Polignano musi się podobać. Małe, ale spektakularne, sporo tu ludzi, nie tłoczą się, choć to trudne, bo plaża do wielkich nie należy.

Po wyjściu po schodach na most zahaczam jeszcze o sklep z serami, buratta z truflami i łososiem, oraz mozarella z mleka bawolego. Tego nam było trzeba.

Grotte di Castellana

Z parkingu przejeżdżamy kolejne kilometry, by dotrzeć na czas do jaskiń Grotte di Castellana. Wczoraj nie udało się nam wejść, dzisiaj jest zupełnie inaczej. Cisza, spokój, mało ludzi. Trafiamy do grupy angielskojęzycznej, która liczy zaledwie kilka osób. Mamy groty niemal na wyłączność. Ostatni włoscy turyści kończą zwiedzanie przed nami. Szkoda, że nadal nie wolno we wnętrzu jaskiń robić zdjęć, bo byłoby czym oczy nacieszyć. Przyjemny chłód daje nam trochę odetchnąć, choć niesienie Zosi na rękach przez ponad 3 kilometry daje nam w kość, ale kończymy całą długą trasę i docieramy do Białej Groty, która jest naprawdę najpiękniejsza.

Koniec na dzisiaj

Musimy tylko dotrzeć do hotelu. Dzieciaki szybko skok do basenu, my z Zosią pod prysznic i idziemy na kolację w naszej Masserii. Bardzo dobry wybór, bo jedzenie jest wyborne. Dzisiaj tematycznie wokół ryb i owoców morza. Ależ to był długi i intensywny dzień! I teraz tak już zostanie.

Jutro zmieniamy miejsce noclegowe i ruszamy dalej.

Nasza następna wycieczka do Apulii 

Zobacz

Pojechali i napisali:

PFR