Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Umbria i Toskania 14-21.09.2020

Niesforny Guido, czyli Przewodnik


19-09-2020

Kolejny dzień czas zacząć

Cieszy mnie nasz kierowca, który od progu zapewnia mnie, że zna trasę i wszystko dzisiaj będzie dobrze. Całkiem pewnie jedzie z nami do… pierwszego ronda i tu kończy się jego pewność co do trasy naszego przejazdu. Zaczyna się długa przepychanka pomiędzy moją trasą a jego trasą. Na chwilę się wycisza, kiedy wjeżdżamy na autostradę. Widzę, że jedziemy w dobrą stronę.

Ale kiedy po zjechaniu z autostrady kierowca o imieniu Guido, czyli Przewodnik przejeżdża nad autostradą kierując się w zupełnie przeciwną stronę niż Pitigliano, do którego zmierzamy proszę o chwilę rozmowy. Nie chce się zatrzymać. Robię kilka podejść prosząc, by wreszcie zatrzymał samochód. Uparcie spogląda na ekran swojego telefonu i kieruje się według wskazówek.

Tracę cierpliwość

Po raz kolejny proszę by się zatrzymał. Nie pomaga. Od razu, dzwonię do właściciela firmy, a jego szefa. Marco wydaje się być załamany. Podobno mieli wczoraj wieczorem odbyć męską rozmowę, ustalić dzisiejszą trasę przejazdu. Guido chyba trochę przestraszony telefonem wreszcie staje, ale jak!? Tak po prostu bez zastanowienia się, gdzie parkuje. Stoimy na środku skrzyżowania blokując idealnie wyjazd i wjazd w ulicę podporządkowaną. Otwiera drzwi pomija mnie wzrokiem, wypada z autobusu i stara się znaleźć pomoc. Kierowcy innych aut ze spokojem omijają wielki autobus, który stoi teraz na środku ich drogi.

Guido nie chce ze mną rozmawiać

Pyta o drogę pana, który kosi trawę, potem pana, który naprawia samochody. Co ciekawe każdy z nich ma swoją wersję dojazdu do Pitigliano. Kiedy słyszę, że mamy wracać do miejsca skąd dopiero co przyjechaliśmy proszę Guido do siebie. Jeszcze raz na spokojnie staram się wypytać go o pomysł na dotarcie do miasteczka. Jest bardzo zdenerwowany, trzęsą się mu ręce, staram się nie podkręcać atmosfery. Ustalamy, że musimy jeszcze raz sprawdzić trasę. Pokazuję mu na swoim telefonie i na mapie trasę przejazdu, pomijam, że mamy dłuższą trasę niż przy wyjeździe z hotelu. Guido dziwnie patrzy i na mnie i na mapę, jeszcze raz sprawdza trasę i widzę, że coś jest nie tak. Nie udaje mu się ukryć pomyłki, zamiast Pitigliano Grossetto, ustawił sobie drogę do innego Pitigliano, a trasa była długa jak na Sycylię…

Nie wierzę własnym oczom

Jesteśmy teraz we czwórkę, ja, Beata i Jarek sprawdzamy trasę przejazdu, każdy na swoim telefonie. Bogdan zza głowy kierowcy powtarza głośno kiedy trzeba, mówiąc prawo, lewo, prosto, a i tak zdarza się, że podjeżdżamy do skrzyżowania, moja nawigacja mówi lewo, ja proszę lewo, Beata krzyczy z czwartego rzędu na lewo, Jarek potwierdza kierunek, a nasz Guido jakoś tak dziwnie stara się skręcić na prawo, szorstki głos Bogdana jest zbawieniem: lewo i jedziemy jednak dobrze.

Mamy umówioną na 11:00 naszą zaprzyjaźnioną przewodniczkę, kiedy dzwonię do Niej, informując Ją o spóźnieniu, wzywa Santa Madonnę i ma nadzieję, że jednak dotrzemy na miejsce wkrótce.

Niestety droga jest bardzo kręta i górzysta, niektórym robi się niedobrze, musimy jechać wolno i ostrożnie. Tego Guido też nie pojmuje. Kiedy wreszcie pojawia się znak Pitigliano wszyscy cieszymy się, że przed nami przerwa w drodze. Łapiemy pierwsze hausty świeżego powietrza i jest od razu lepiej. Kierujemy się najpierw na kawę i małe co nieco, potem spotykamy naszą przewodniczkę i wspólnie zwiedzamy miasteczko.

Nareszcie zwiedzamy Pitigliano 

Jest piękne, mimo soboty nie ma tu zbyt wielu turystów. Może kilkudziesięciu Włochów, ale że wybiła godzina 13 wszyscy zasiedli do lunchu pozostawiając urokliwe wąskie uliczki tylko nam. I my kończąc zwiedzanie jesteśmy głodni i szukamy miejsca na lunch. Musimy się podzielić, bo nie ma aż tylu miejsc naraz.

Wymieniamy się po jedzeniu wrażeniami. Te kulinarne schodzą na drugi plan po historii Ewy i Jarka o pewnej Włoszce, która przy sąsiednim stoliku z dwoma pieskami miała sporo zastrzeżeń do naszego zachowania. Chodziło zasadniczo o maseczki i dystans społeczny. Jarek zareagował, Pani próbowała Go obrazić, zrobiło się zamieszanie. Na szczęście nic bardzo poważnego. Jednak Włosi są też czasem zadziorni.

Urokliwa Sovana

Jakby przygód było mało, nie zmieniamy naszych planów i choć jest już całkiem późno jedziemy do kolejnego miasteczka, które było w planach. Jak dobrze, że nie zmieniliśmy naszego programu. Sovana okazuje się bardzo urokliwym maleńkim miasteczkiem, całkiem pustym, z wieloma pięknymi uliczkami, ukwieconymi wejściami do domów i wspaniałymi okiennicami. Wszędzie blask zachodzącego słońca, który tylko wyostrza barwy. Bardzo się nam podoba, na tyle, że znajdujemy chwilkę na małą kawę i sporo zdjęć.

Termy di Saturnia

To już naprawdę końcowy punkt programu, niestety przy okazji niedzieli okazuje się, że osób odpoczywających w źródłach jest bardzo dużo. Chyba nawet zbyt dużo w obecnej sytuacji, by się tam rozłożyć na dobre. Dajemy sobie chwilę, by symbolicznie zanurzyć nogi w wodzie, pobrodzić, zrobić zdjęcia. Chyba zapominamy, że dzisiaj czekają na nas same niespodzianki.

Ewa z Jarkiem decydują się zanurzyć w dość szerokim rowie doprowadzającym wodę do wodospadu. To tylko sekundy, kiedy Ewa nie usłyszawszy odpowiedzi Jarka na swoje pytanie: czy tu pływamy?, układa się jak do spływu, a woda tylko na to czeka i zabiera ją ze sobą. Trwa to wszystko sekundy, najpierw jedna półka skalna, Jarek rzuca się za Ewą z pomocą, potem druga półka, tu słyszy głos po polsku — lina, chwyć linę! Uff wszystko kończy się nawet bez zadrapań.

Zaczyna mnie boleć głowa

A przed nami ponad dwie godziny drogi do hotelu.

Włączam nawigację, podobno do domu wraca się zawsze szybciej i na to teraz bardzo liczę. Guido już nawet nie jest na mnie obrażony, ale też nie stara się za bardzo pogadać po drodze. Panie hurtem zażywają tabletki przeciwko chorobie lokomocyjnej. Czas start. A tu jak na złość góra za górą, zakręt za zakrętem, do tego po godzinie robi się ciemno i wszyscy, wytężając wzrok śledzimy poczynania naszego kierowcy.

Po drodze odbieramy jeszcze zagubione okulary Jarka i jedziemy prosto na kolację.

Miły wieczór na koniec dnia

Chociaż tu okazuje się, że jedzenie jest pyszne, menu bardzo urozmaicone, nasza winnica zaprosiła nas do degustacji własnego wina. Uśmiech wraca na twarze, relaksujemy się po długim dniu, obracamy całą sytuację w żart.

Po powrocie do hotelu kierowca zdobywa się na przeprosimy. A ja z doświadczenia wiem, że takie dni zapamiętuje się na zawsze. Siedzimy jeszcze grubo po północy przy stolikach na zewnątrz.

Ale to był dzień!

Zapraszamy na następną wycieczkę do Włoch!

Apulia

 

Pojechali i napisali: