Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Chwilę po godzinie 6 rano pod hotelem pojawia się busik, który zabiera nas w kierunku dzisiejszej atrakcji. W planach mamy pełen emocji rafting na rzece Pacuare.
Rzeka uważana jest ona za jedną z najbardziej wymagających, ale i najbardziej malowniczych rzek Kostaryki. Jedziemy więc w kierunku prowincji Limon, gdzie po dotarciu do bazy raftingowej mamy chwilę na śniadanie i kawę. Następnie wraz z naszymi instruktorami jedziemy w kierunku rzeki.
Po drodze zaliczamy szkolenie z zakresu wiosłowania i zasad bezpieczeństwa, poznajemy komendy, dzielimy się na 6-osobowe grupy.
Siadamy do pontonów i sprawdzamy w praktyce opanowanie komend. Gdy nasi przewodnicy uznają, że jesteśmy już gotowi ruszamy z nurtem rzeki. Poziom wody po ostatnich deszczach jest dosyć wysoki, dlatego spływ to nie żarty. Przed nami 3 godziny świetnej przygody wśród bujnej roślinności lasu tropikalnego.
Trasa wiedzie przez wąwozy, pokonujemy kolejne uskoki, a nasi sternicy dbają o to, byśmy mieli jak najlepszą zabawę. W trudniejszych punktach, gdy z wody wystają skały, a nurt jest bardzo silny z uwagą reagujemy na polecenia naszego sternika. Po kilkuset metrach jesteśmy cali mokrzy, ale też zachwyceni i rozbawieni. Odkrywamy w sobie prawdziwy talent i co rusz wznosimy wiosła do góry z radosnym okrzykiem Pura Vida!
Mniej więcej w połowie trasy dostajemy pozwolenie, by wskoczyć do wody i unosić się na niej podziwiając strome zbocza wąwozu i niebo nad nami. Pełni wrażeń i roześmiani po trzech godzinach docieramy do mety.
Czas na przebranie się w suche ubrania. Następnie siadamy do stołu na pyszny obiad. Po tej dawce adrenaliny większość z nas drogę powrotną przesypia. Podejrzewam, że dzisiejszy rafting dla wielu z nas nie będzie ostatnim. Ta zabawa uzależnia!
