Kreta jest blisko!
Kreta przydarzyła się nam przypadkowo, nie było jej w naszych planach, ale ponieważ zawsze w wakacje staramy się wyjechać raz dalej, a raz bliżej, pięknie się nam Kreta wpisała w to bliżej.
A gdy dołożyć do tego bezpośrednie loty z Modlina to już w ogóle nie trzeba było nas dwa razy namawiać.
Upalne powitanie
Po wylądowaniu, choć rano, ale w lipcu dało się odczuć rozpędzający się dopiero tego dnia upał. Powietrze iście wakacyjne, ciepłe, suche, od razu powiało przygodą i środkiem lata. Wesoły Grek złapał nas przy wyjściu z lotniska, upchnął do za małego auta jak na naszą rodzinkę plus bagaże i pomknęliśmy do wypożyczalni. Foteliki? Pasy? Któż by tutaj się o to martwił.
Samochód i apartament
Jednak w wypożyczalni już było inaczej. Dostaliśmy autko zgodnie z zamówieniem, wyposażone w foteliki i w pasy. Wszystko jak należy. Nasz działający bez zarzutu GPS szybko pokierował nas do apartamentu, jak się okazało położonego tuż nieopodal. Zdążyliśmy jeszcze zerknąć na plażę i ta, choć kamienista była całkiem pusta. Pierwszy mit o Krecie, że tu dzikie tłumy koczują na plaży został obalony.
Szybko zakwaterowaliśmy się w naszym nowym domu na cały najbliższy tydzień, posililiśmy się najprawdziwszą pomidorówką i sałatką grecką i ruszyliśmy na podbój okolicy. Ciężko było przeciągnąć dzieci obok wielkiego basenu, bo jak wakacje to woda, ale jakoś się nam to udało.
Odkryliśmy małą tawernę blisko nas, gdzie od razy zameldowaliśmy się tego wieczora na kolacji. Swojsko, bardzo smacznie i prosto. Nieprzekombinowane dania, wszystko świeże i bardzo greckie. Piękny wstęp do wielkich greckich wakacji.
Zwiedzanie Krety
Kolejny dzień postanowiliśmy zacząć od zwiedzania okolicy, wybraliśmy okolice wschodnie od Maleme. Najpierw klasztor, który w kwiatach bugenwilli prezentował się przecudnie, potem kolejny klasztor, ale widząc spadające zainteresowanie budowlami w upale ponad 30-stopniowym, ruszyliśmy na plażę, której opis wyszperałam na jednym z blogów. Zapowiadano tam dość strome zejście, a na to dzieciaki czekały najbardziej. Ruch był tu całkiem spory, wprawdzie pobiliśmy rekord schodząc do plaży z Zośką w nosidle, jedni patrzyli na nas z ukosa, inni bili brawo, na plaży spotkaliśmy jeszcze kilku podobnie zakręconych rodziców, jednak mniejszych dzieciaków niż Zosia nie było.
Za to były kozy, ku uciesze kolejnych nieświadomych zagrożenia turystów, którzy wylegując się na piasku wyciągali ze swoich toreb lub plecaków cos do przekąszenia, na przykład jabłko albo banany a kozy mając szósty zmysł natychmiast były obok i bardzo namolnie starały się owoce odebrać i pożreć na miejscu.
Lazur wody jak na zdjęciach, które oglądałam wcześniej. Wszystko zgodnie z opisem, no może przesadzone były te straszne opisy samego zejścia i podejścia, ale poza tym miejsce godne odwiedzin. Seitan Limania to miejsce, które warto obejrzeć i zapamiętać.
Plac zabaw wodnych
Kolejnego dnia rodzinka od rana oprotestowała mój pomysł zwiedzania, pogoda dzisiaj bardzo dopisała. Zatem wybraliśmy się na spacer wybrzeżem do hotelu, w którym rano w drodze na zakupy do tutejszej piekarni wypatrzyłam całkiem przyjemny plac zabaw wodnych dla dzieci. Pozwolono nam się tutaj rozłożyć ku uciesze całej trójki, która od razu wskoczyła na zjeżdżalnie i do wody.
Zwiedzanie Chanii
Po kilku godzinach w wodzie i na leżakach wróciliśmy na leniwą drzemkę do apartamentu. Dzieciaki skorzystały jeszcze z basenu przed domem, a popołudniem pojechaliśmy na zwiedzanie Chanii. Cudne miejsce, wspaniała starówka, dość łatwe do zaparkowania. Zafundowaliśmy sobie miły spacer, wypatrzyliśmy smaczne miejsca na kolację. Po drodze doprawiliśmy jeszcze lodami i naleśnikami. Kolejny udany dzień za nami.
Najpiękniejsza plaża na Krecie
Na liście miejsc do zobaczenia było Balos, uznawane za jedną z najpiękniejszych plaż na Krecie nie mogło zostać przez nas pominięte. Zrezygnowaliśmy z wycieczki łódką, wybraliśmy podobno karkołomny przejazd samochodem na plażę. Wjazd biletowany do parku, żadnych ostrzeżeń ani zakazów, dzielnie ruszyliśmy dalej. Kilkukilometrowy dojazd do parkingu okazał się trudny, ale absolutnie w zasięgu możliwości naszego auta. Trochę już długa była kolejka aut, które dotarły tu przed nami, co wydłużyło nam drogę do samej plaży, ale daliśmy sobie radę, obaliliśmy znowu kilka nieprawdziwych informacji krążących w sieci o rzekomym braku wody i jedzenia na plaży, bo po zejściu na plażę okazało się, że można tam wszystko nabyć.
Wypożyczyliśmy sobie leżaki, by poleniuchować mocząc stopy w ciepłej wodzie.
W drodze powrotnej czekało na nas strome podejście pod górę, ale daliśmy sobie świetnie radę. Nawet dzieciaki! Dzielny był Olek, którego wrzuciłam na stopa młodej parze jadącej i tak w jednym kierunku. Olek miał tylko dać im znać, gdzie chce wysiąść. Udało się.
Balos skradło nasze serca i jest na pewno must see podczas pobytu na Krecie.
Kolacja u naszego miejscowego Greka blisko apartamentu, znowu suto i bardzo smacznie.
A pięknie podświetlony basen na koniec to już tylko bajkowy finał dnia.
Na greckim targu
Z samego rana dzisiaj dla wtajemniczonych targ z owocami i warzywami, rybami i serami, jajami i mięsem. I ci uśmiechnięci Grecy z zaczepnym zachwalaniem swoich towarów, dzielący na kolanie soczyste melony i figi, częstujący chałwą i serem. Az żal tu czegoś nie kupić.
Plaża Elafonisi
Elafonisi uchodzi za kolejną plażę cud, byliśmy i my i sprawdziliśmy, rzeczywiście piasek jest niemal różowy, miałki i taki cudny. Bez trudu wtoczyliśmy się pod rozłożysty krzak nad wodą, by schować Zośkę trochę w cieniu. Ale ona ani myślała spać albo choć poleżeć, chciała jak wszyscy ochłody w wodzie. Pływanie, nurki, zabawa w piasku, jak wszystkie dzieciaki dookoła.
Do domu postanowiliśmy wracać drogą przez góry, cóż to był za pomysł, droga pięła się i wiła, robiąc wrażenie prowadzającej donikąd. Już nikt nas nie spotykał, może sporadycznie zza zakrętów ukazywały się kozy. Już nawet światełek nie było a droga nadal pięła się w górę. Zaufaliśmy całkowicie intuicji i wyjechaliśmy w bardzo dobrym miejscu, bo na wprost lokalnej tawerny ze specjałami z owocami morza. I tak zakończyliśmy kolejny dzień.
Basen, śniadanie i basen to już nasz codzienny rytuał, wyjazd do Chanii na spacer, bo się nam bardzo podobało, pobliskie Platanias też odwiedzone, tu sporo sklepików, pamiątek, bardziej gwarno i wesoło.
Plaża Falasarna
Została nam jeszcze jedna plaża Falasarna, spinamy się mimo upału i jedziemy, znowu przez góry, a przy drodze nalewki i miód. Kolejna plaża, jeszcze inna od poprzednich, także tutaj cudny piasek i wspaniałe widoki, Rozkładamy się na chwile, dzieciaki szybko znajdują towarzystwo, a potem odkrywają jeszcze małą restaurację z frytkami i lodami. Grecy dwoją się i troją, by dzieciakom dogodzić.
Na pożegnanie wybieramy się do zaprzyjaźnionej tawerny nad morzem na kolację. Wcale nam nie żal wyjeżdżać, bo już mamy termin na za rok.









































