Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

USA 1-22.08.2009

Kanion Antylop, Rezerwat Indian Navajo


04-08-2009

Dzień na polu namiotowym zaczyna się zazwyczaj dość wcześnie. Także my startujemy szybko. Udajemy się od razu do Parku. Tam tylko kilka miejsc widokowych, których nie widzieliśmy wczoraj, a dzisiaj w pełni wschodzącego słońca umożliwiają wspaniały widok na cały Kanion. Decydujemy się także na przejazd do najdalej na zachodzie położonego punktu widokowego tym razem autobusem, gdyż ruch własnym samochodem jest całkowicie zabroniony na tym odcinku. Jedziemy i jedziemy. W drogę powrotną dzielimy się na grupę biegającą: Maciej i spacerującą : Estera. Droga to odcinek ok. 11 km, które można przejść pieszo idąc stale nad samym brzegiem Kanionu. Sesji zdjęciowej jak ta dzisiaj nie miał jeszcze żaden kanion w mojej karierze. Ale cóż tu zrobić, kiedy zza każdego zakrętu Kanion prezentuje się zupełnie inaczej, do tego słońce. Wspaniały widok. Czas jednak powoli żegnać się z Grand Canyonem. Mamy jednak na mapie zaznaczonych jeszcze kilka punktów, które musimy zobaczyć. Wśród nich polecany przez Klaudię i Mateusza Horse Shoe Point. My znajdujemy Grandviewpoint i pewnie o to chodziło, bo ze zdjęć pamiętamy dokładnie ten sam kamień, na którym to my dzisiaj robimy sobie zdjęcia. Miejsca piknikowe w Parku zajęte i myśl o naszym śniadaniu przesuwa się w czasie, a mamy już południe. Wreszcie nie mogąc doczekać się miejsca piknikowego spontanicznie rozsiadamy się na murku przed stacją benzynową i jemy śniadanie o 14.00. Bywa i tak. Teraz już tylko kilkanaście mil i docieramy do Page. To miejscowość, wokół której skupiło się sporo atrakcji turystycznych. My naczytaliśmy się mnóstwo o polecanym tylko dla koneserów Kanionie Antylop. Umiejscawiamy go na mapie i udajemy się do Antelope Point. W samą porę, o 16.00 czyli za 10 minut rusza ostatnia grupa do kanionu. Po raz pierwszy spotykamy się z taka organizacją pracy. Przy wjeździe pani kasuje nas za wjazd do Rezerwatu Indian Navajo. Potem do budki, by opłacić bilet (zresztą nietani) obejmujący dojazd do kanionu oraz przewodnika. Lądujemy z grupą wesołych Włochów na jednej pace. My w kabinie, a obok nas wnuczka właścicielki, która do dnia dzisiejszego w małym domku bez wody i prądu pasie swoje owieczki i krówki. Nie wiemy czy opowieść jest prawdziwa i czy babcia nadal mieszka nieopodal. Po obejrzeniu kanionu wiemy na pewno, że miała niezwykłe szczęście, że to właśnie na jej ziemi znaleziono ten Kanion. Zdjęcia, które widzieliśmy przed wyjazdem do kanionu w internecie i na kartkach nie kłamią Kanion okazał się wspaniały, niepowtarzalny. Formacje z wapienia poddane erozji, ukształtowane przez wiatr i wodę na wzór wielkich kotłów, które pod odpowiednim kątem tworzą niezwykłe kształty i układają się na wzór wielkich baniek. Wraz z grupą maszerujemy przez długi i wąski kanion szczelinowy. Jesteśmy oczywiście tzw. ogonem, który stale opóźnia grupę bo szaleje z aparatem. Na szczęście wśród Włochów mam kilku „przyjaciół” maniaków fotografików, więc dzielimy winę na kilka osób. Po dotarciu na sam koniec kanionu chwila na wspólne zdjęcie i wracamy sami. Wyrywamy do przodu, by mieć kanion przez chwilę tylko dla siebie. Jesteśmy zadowoleni, że udało się nam zdążyć do Antylop dzisiejszego dnia. Na jutro zostawiamy sobie drugi kanion, nazywany Kanionem Niższym. Dziwi nas, że nasza dzisiejsza przewodniczka sprytnie omija temat reklamowania kolejnego kanionu. Jutro wszystko się wyjaśni. W drodze do miasteczka odnajdujemy punkt widokowy Podkowa Konia. Maszerujemy akurat na zachód słońca. Skały tworzą tutaj charakterystyczną podkówkę na rzece Kolorado. Całość oglądana z góry przy popołudniowym słońcu tworzy niezapomniany widok. Do tego ciepłe słońce, które wybarwia skały i wydobywa z nich pomarańcze i czerwienie. Teraz po długim dniu zamierzamy znaleźć nocleg. Przy drodze prowadzącej do miasta mnóstwo moteli, na pewniaka podjeżdżamy do pierwszego z nich: zajęte, kolejny: brak miejsc , jeszcze inny: no vacancy! Marzen a pamiętasz, jak nas zapewniałaś, że w USA nie trzeba robić żadnych rezerwacji? Nie poddajemy się i wreszcie w centrum w jednym z hoteli trafiam na bardzo pomocnego pana, który wprawdzie nie może nam zaproponować miejsca noclegowego ale po trzepotaniu rzęs sięga po telefon i obdzwania pobliskie motele. W Page nie ma już miejsc noclegowych, ale udaje się nam znaleźć jedno wolne miejsce w motelu za miastem. U prawdziwego kowboja, wszystko jedno, rezerwujemy pokój i idziemy coś zjeść. Maciej wreszcie dosiada się do wymarzonego wielkiego steka, ja wybieram makaron – niby włoski, ale tylko niby… Za to porcje przynajmniej na 4 osoby w Europie. Jesteśmy głodni, więc jedzenie smakuje nam bardzo i szybko znika z talerzy.Do kowboja docieramy bardzo szybko, tu już czekają na nas. Pokój całkiem przyjemny. Dobranoc

Pojechali i napisali: