Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 11-27.10.2009

Spacer z lwem, safari


15-10-2009

Dzisiaj znowu wczesna pobudka. Ale za oknem trele ptasie i właściwie bardzo wczesna pora nas nie przeraża. Wszyscy spotykamy się w komplecie na porannej kawie i herbacie. A powodem tak wczesnej pobudki jest spacer z lwem. Najpierw musimy poznać zasady, które nas obowiązują. Nasi opiekunowie w pełnym uzbrojeniu obstawiają początek i koniec kolumny. A wnuk Pani Ali idzie po lwa. I tu pierwsza niespodzianka, bo zamiast jednego oczekiwanego zwierzęcia, nadchodzą dwa lwy. To bracia, podlotki. Od razu mijają nas nie zwracając wcale uwagi, ale za to interesują się samotnym wędkarzem nad brzegiem stawu. Kiedy są już na tyle daleko od domków, że same nie wrócą robimy pierwszy przystanek na sesję zdjęciową. Każdy z nas po kolei ustawia się w wyznaczonym miejscu do fotografii, a lewki póki co spokojnie znoszą nasze zachcianki. Nie są jednak zbyt cierpliwe i po kilku minutach maszerujemy wspólnie naprzód. Teraz mają nam pokazać jak szybko wspinają się na drzewa. Oczywiście jako pierwszy skrobie się nasz przewodnik i w jego wykonaniu to naprawdę wygląda zgrabnie. A lewki już trochę bardziej ociężale, ale dzielnie też wdrapują się na konary drzewa. I znowu sesja zdjęciowa. Następnie nieprzewidziana sytuacja przy wodopoju prócz małych zwierząt mamy już z daleka widoczne bawoły i nosorożca. Nasze lwy też zauważyły duże zwierzaki i ochoczo podreptały ku nim. Nasi opiekunowie chcąc zaradzić ewentualnej pogoni bawołów za maluchami wycofali nas w busz pomiędzy drzewa, gdzie stalibyśmy się trudniejszym łupem. Lwy zniechęcone dysproporcją i brakiem „swojej rodziny” w pobliżu zawróciły i dołączyły do nas. Czyli wszystko zgodnie z założonym planem. Kiedy powoli pada decyzja o powrocie jeden z naszych rangerów wymyśla konkurs. Prawie potyka się o bobki żyrafy, bierze kilka takich kulek do ręki i objaśnia zasady gry. Należy jeden taki bobek, który w całości powstał z przeżutej trawy, włożyć do ust, mocno go nasączyć ślina i plujemy na odległość. Skład podczas naszego spaceru międzynarodowy: Brazylia, Francja, Polska, RPA. Afryka oddała pierwsze strzały, potem Brazylia, teraz kolej na nas. Nie ma Chętnych. Jednocześnie zgłaszamy się Obie: Estera i Marysia. Na trzy cztery moczymy w ustach bobki a potem plujemy. Wyniki gdyby je zsumować byłyby imponujące, oddzielnie nie mamy niestety szans na wygraną. I wtedy nasz opiekun wpływa na ambicję naszych panów pytając czy w grupie polskiej są prawdziwi mężczyźni. I wtedy ku zaskoczeniu nawet własnej Żony zgłasza się Włodek, który nie tylko dzielnie ślini bobek, ale oddaje strzał, który bezsprzecznie pozwala Mu zostać mistrzem, a tym samym drużynowo Polska górą. I tak oto z championem w grupie wracamy do lodży. A tak naprawdę gdybyśmy musieli określić smak tych bobków, to najbliżej im by było do herbaty zielonej ale świeżo skoszonej trawy. Jeśli ktoś z was takiej próbował.

Zanim zasiądziemy do śniadania zaglądamy na wybieg, gdzie Sawanna – czyli gepardzica Pani Ali wychowuje teraz swoje trzy małe. Wszystkie koty lgną do ludzi i dają się fotografować oraz głaskać. Wspaniały widok i znowu mnóstwo zabawy. Nasze lwy wróciły do swych wybiegów, a my na śniadanie. Tu dołączy do nas Pani Ala. Dzisiaj czwartek więc dzień na zakupy, ale jak się dowiemy potem i na brydża z Koleżankami. Gawędzimy po polsku, kupujemy książki z autografami. Niestety cały czas czekamy na wersję polską, która ma się ukazać lada chwila. Wspólne zdjęcie grupowe i przekazanie prezentów. Na mój apel o drobiazgi z Polski przyjechały z nami własnej roboty konfitury ze śliwek Marysi, suszone grzybki, pieczony domowy bochen chleba od Oli, jabłka z własnej jabłonki od Marysi, pierniki od Basi, Ola W. ma piernik korzenny i kalendarz z Polski na 2010 rok. Mamy jeszcze borówki, kaszę gryczaną. Same polskie smaki. Pani Ala wyraźnie jest wzruszona. My też.
 Teraz czas na safari. Dzielimy się na dwie drużyny i ruszamy w busz. Przed nami trzy godziny jeżdżenia po farmie w poszukiwaniu zwierzaków. Uda się nam ich wypatrzeć bardzo wiele. Są nosorożce i to z małymi, możemy je oglądać z bardzo bliska, mamy zebry i antylopy. Ciekawie przyglądają się nam koby śniade, uczymy się odróżniać poszczególne odmiany antylop. Spotykamy się pod drzewem, gdzie wyleguje się objedzona rodzina lwów. Wielka lwica jeszcze kończy fragmenty koba śniadego, którego upolowała dwa dni temu. Patrząc na brzuszki rodziców i maluchów, wszyscy mieli wielką wyżerkę. Przyglądamy się zwierzakom, a te zupełnie nie robią sobie nic z naszej obecności. W drodze powrotnej jedni zobaczą żyrafy. Tu cały spektakl, kilka zwierzaków przy wodopoju pije a potem walczy ze sobą. Niby na niby, ale wyraźnie słychać łomot zderzających się ciał wielkich zwierzaków. Nam się nie udaje dotrzeć do słoni, za to drugi samochód widzie je z bardzo bliska. Nie mamy szczęścia do lampartów i gepardów. Na pocieszenie oglądamy lamparty, które mają tu specjalny wybieg. Trzy bardzo dorodne osobniki szczerzą kły przez siatkę…
Na lunch same smakołyki domowej kuchni. Potem zasłużona sjesta. Kamila korzysta z chwili wolnego i pływa w basenie, inni czytają książki, albo znaleźli czas na drzemkę. Z żalem opuszczamy to miejsce. Było nam tu bardzo sympatycznie i przede wszystkim czuliśmy się jak u siebie w domu. Teraz przed nami droga do Parku Krugera. Zostajemy na najbliższe dwie noce pod jedną z bram wjazdowych. Jesteśmy na kilka godzin przed kolacją. Odpoczywamy, przeglądamy pierwsze zdjęcia z safari. Na kolację dzisiaj dania z karty, więc trwa to trochę dłużej ale mamy okazję by pogadać i podsumować dzień. Wszyscy jesteśmy pod urokiem osoby pani Ali i jej dokonań. Wraz z rechotem żab udajemy się na odpoczynek. Jutro kolejna wczesna pobudka.

Pojechali i napisali: