Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Nowa Zelandia i Australia 27.10.- 23.11.2011 (27)

Zdobywcy Szczytu Kościuszki, balet w operze


16-10-2011

Postanawiamy wybrać się do miasta ok. 9. Niebo lekko zachmurzone, ale jest ciepło. Nawet nie chce się nam myśleć co to będzie po powrocie. Dostajemy smsa od Agi Ch. Są na miejscu, po nocnym safari z kangurami za chwilę zaczynają wspinaczkę na szczyt. Chuchamy na szczęście. A my decydujemy się po wspólnym śniadaniu na przejażdżkę autobusem turystycznym po mieście. Mamy aż kilkadziesiąt przystanków i całą dobę by wszystko dobrze sobie obejrzeć. Postanawiamy przejechać większość trasy by zobaczyć jak najwięcej miasta i wysiadamy przy zatoce a stąd pieszo do opery. Okazuje się, że o 13.30 grają dzisiaj Wesołą Wdówkę i są jeszcze bilety. Nie będziemy siedzieć wprawdzie wszyscy obok siebie, ale nie o to chodziło. Podekscytowani myślą o balecie w operze idziemy jeszcze na rejs widokowy. Mamy operę na wyciagnięcie ręki z każdej strony, potem widok na most i na wieżowce.
Nawet lekko pochmurne niebo nam nie przeszkadza.
Przed spektaklem zamierzamy jeszcze coś przekąsić, bo pani zapowiedziała nam ucztę baletową przez najbliższe 3 godziny. Wpadamy w ostatniej chwili do restauracji przy samej operze, prosimy o najszybsze dania, pada wybór na różnorakie pizze i sałatki. Czekamy przebierając nogami. Pojawia się pierwsza porcja, jemy wspólnie, to samo robimy z drugą i trzecią. Przegryzając ostatni kęs pizzy gnamy do wejścia. Mamy różne drzwi, wchodzimy na widownię naprawdę w ostatniej chwili. Tylko siadamy w krzesłach i na dobre gaśnie światło a orkiestra zaczyna grać. Uff ale szczęście.
Balet cudny. Tyle gracji i wdzięku, sala wypełniona po brzegi mimo wczesnej pory, my ubrani do opery od pasa w górę. I dobrze, tyle widać, reszta bardzo turystyczna, ten cały miks naprawdę napawa nas wielką radością. Po balecie zgodnie wymieniamy spostrzeżenia i wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni. Teraz czas na kawę na promenadzie. Tu trochę broimy najpierw ze zmianą miejsc, ale nikt nie chce by mu kapało na głowę, a potem z zamówieniem, nie dostajemy wszystkiego co zamówiliśmy, za to rachunek przeciwnie zawiera wszystkie pozycje a nawet kilka dodatkowych. Radzimy sobie i z tym.
Wracamy już w korkach do hotelu. Tu kolacje z całego świata a potem narada w jednym z pokoi. Narada przeradza się w babski wieczór. Zanim jednak zostaniemy same wraca Warszawa. Mamy czwórkę dzielnych zdobywców szczytu Góry Kościuszki.
Hura!!!! Gratulujemy.
Są zmęczeni ale opowiadają nam o swojej przygodzie. Mieli do pokonania aż 490 kilometrów samochodem. Najpierw utknęli w Sydney próbując z niego wyjechać. Potem na przemian jechali Aga i Maciek. Aga przestraszyła się nie na żarty, kiedy przed jej maską pojawił się wielki kangur. Tym samym potwierdzamy, że kangury są w Australii. Niestety wiele z nich leży martwych na poboczach przejechanych właśnie najczęściej nocą kiedy pojawiają się niespodziewanie na trasie przejazdu pojedynczych samochodów.
Pogoda znowu nie dopisała, bo lało już od stolicy i podczas wejścia także. Udało się wprawdzie wypożyczyć spodnie przeciwdeszczowe ale i te wreszcie przemokły.
Widoczność prawie żadna, zimno i mokro ale szczyt zdobyty.
A potem żmudne kilometry do pokonania w drodze powrotnej. Ale i tak nie spodziewaliśmy się ich tak szybko. Ledwo wybiła 22 a już mamy znowu całą grupę w komplecie.

Pojechali i napisali: