Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Nowa Zelandia i Australia 27.10.- 23.11.2011 (27)

Zwiedzanie Auckland, drzewa Kauri, prom, nocleg w Russel


30-10-2011

Pierwszy poranek w Nowej Zelandii. Wcale nie było tak łatwo dospać aż do rana. Wielu z nas obudziło się dużo wcześniej mimo wielkiego zmęczenia. Śniadanie, spacery po nabrzeżu jeszcze przed zbiórką. Jest niedziela, piękne słońce a na głównej ulicy nadmorskiej w Auckland maraton. Mnóstwo biegnących i kibicujących, kolorowo i wesoło. Nasi kierowcy poszli pieszo po samochody, my z bagażami gotowi do drogi. Pakujemy się i dzisiaj w planach najpierw zwiedzanie Auckland a potem przejazd na północ. Wczoraj ustaliliśmy, że spróbujemy dodać do wycieczki dodatkowy punkt zwiedzania i zobaczyć przepiękne drzewa kauri.

Ruszamy najpierw do oceanarium. Niestety część naszej trasy tam wiedzie dokładnie po nabrzeżu, które jest całkowicie zamknięte bo maraton. Szybko obmyślamy strategię zastępczą jak tam dotrzeć. Nie jest bardzo łatwo, bo ulice wąskie, sporo niewiadomych, ale klucząc tu i tam udaje się nam wreszcie podjechać na wybrzeże z drugiej strony. I tu niestety taki sam problem, droga zamknięta. Ale jesteśmy już tylko kilkaset metrów od budynku muzeum i decydujemy się na spacer. Wewnątrz zachwycają nas pingwiny, trafiamy akurat na porę ich karmienia, podobają się nam rekiny i koninki morskie. Karmienie płaszczki też ciekawe.
Spacer powrotny, duża kawa i dalej w drogę. Wyjeżdżamy z miasta i po raz trzeci trafiamy na korek i zamkniętą trasę z powodu maratonu. Długo go będziemy wspominać. Wreszcie jesteśmy na autostradzie. Kolejny cel to drzewa kauri.
 
Za kierownicami nasi kierowcy z wczoraj, pozostali oswajają się z ruchem lewostronnym na sucho. Widoki pięknieją z każdym kilometrem, zielone wzgórza usiane owieczkami, błękitne niebo, niesamowite drzewiaste paprocie i mnóstwo kwiatów. Do tego słońce i niewielki ruch na drodze. Pięknie.
Pojawiają się znaki o płatnym odcinku autostrady. Dobrze, że wcześniej Ola i Wacek poinformowali mnie co i jak. Dzielnie zjeżdżamy teraz na jeden z wielkich parkingów i rozpracowujemy stojący tutaj kiosk wydający kwitki potwierdzające uiszczoną opłatę. Okazuje się, że radzimy sobie z obsługą maszyny nawet wprawniej niż sami lokalni mieszkańcy. Przy okazji czekamy na wszystkich, niestety rozdzieliliśmy się bo brakuje nam trzeciego autka, ekipa Mariusza gdzieś się nam zapodziała, z nadzieją, że spotkamy się lada chwila ruszamy dalej. Przed nami równie piękne widoki i coraz mniej kilometrów do drzew kauri. Droga staje się coraz bardziej kręta, małe domki , owieczki bardzo urokliwe okolice. Mamy pierwszy przystanek i pętla po lesie. Drzewa wielkie, nazywane soplicami lub agatisami wyglądają imponująco. Przy wejściu i wyjściu z lasu musimy umyć buty. Zajmuje się tym Maciek, który spryskuje nie tylko buty…
 
Spacer piękny, zieleń inna niż u nas, drzewa cudne. A to jeszcze nie te największe. Jedziemy dalej. Zmiana za kierownicą. B pewnie i dzielnie rusza przed siebie. Jak na złość trasa niełatwa bo zamiast asfaltu mamy kilkanaście kilometrów kamyczków i szutru. Ale i tak jest cudnie.
Kolejne przystanki na drzewa przed nami, dzielimy zachwyt pomiędzy nimi a infrastrukturą turystyczną i zadbanymi toaletami. Czas nas goni ale chęć zobaczenia wszystkiego jest większa i dlatego co raz robimy kolejny przystanek i maszerujemy wgłąb lasu. Dwa największe drzewa Pan Lasu i Władca Puszczy powalają z nóg. Są wielkie, największe jakie dotychczas każdy z nas widział na świecie. Imponujące. Nie mamy nawet pomysłu jak zrobić im zdjęcie by oddać tę wielkość.
 
Jesteśmy zadowoleni z naszej decyzji o dotarciu aż tutaj. Teraz tylko dotrzeć na nocleg. Zerkamy na to co pokazuje GPS, nie bardzo nas to pociesza, bo przed nami prom a ten przestaje kursować o 22. Na GPS czas przybycia 22:08; B rusza jak z kopyta.
Tankujemy się w jednym z maleńkich miasteczek na trasie i teraz już nieprzerwanie jedziemy dalej. Brak zasięgu i niestety brak kontaktu z naszą czwórką, która zniknęła nam z oczu jeszcze na autostradzie. Próbuję wysłać kolejne wiadomości.
W jednym ze sklepików wykupujemy zapas batoników i bułek, obawiamy się, że na miejscu może nie być już kolacji….
Nagle okazuje się, że nasz GPS skalkulował trasę wykluczając prom i licząc dłuższy objazd szutrem przez las, w minutę zaoszczędziliśmy sobie ok. 50 kilometrów. Oddychamy z ulgą , musimy zdążyć.
Prom jak na życzenie gotowy do drogi. Wjeżdżamy i teraz już na pewno wiemy, że dotrzemy na miejsce. Ekipa z drugiego samochodu wreszcie dostała wiadomość, są za nami. Jedzą kolację. My już po ciemku docieramy na miejsce. Dzisiaj nocujemy w domkach. Mamy do dyspozycji dwa domki z czterema sypialniami, wielkim salonem, kuchnią, łazienką, pralnia, basenem a nawet grillem. Nie omieszkamy go wykorzystać.
Zostawiamy szybko bagaże w naszych domkach i z wielką nadzieją a jeszcze większym głodem udajemy się do miasteczka, mieszkamy w Russell by znaleźć coś do jedzenia. Pub – kuchnia już zamknięta, pizza – panowie sprzątają krzesła, sushi – nikogo nie ma, restauracja – niestety za późno. Nie poddajemy się, miasteczko niewielkie więc w pięć minut przeszliśmy wszystko. Kolejne restauracje też już z zamkniętą kuchnią, jedna, gdzie mają tylko deser kawę i wino, miasto śpi. Szukamy dalej. Noc - ciemno i głucho. A. pyta całą grupę czy jednak nie lepiej zjeść chociaż deser niż na pusty żołądek iść spać. Po chwili namysłu zgadzamy się. Pani kelnerka widząc całą grupę powracającą de restauracji pewnie nie jest bardzo zachwycona, ale słowo się rzekło. Ja i Maciek biegamy jeszcze z nadzieją znalezienia jednak jakiegoś miejsca serwującego późną kolację. Niestety nic, dzwoni B., przekabacili panią i mamy kolację. Jak im się to udało? Super.
Wybór jest jeden: Fish and chips a do tego pyszne wino nowozelandzkie. Co za pycha. Jesteśmy zachwyceni i najedzeni. Atmosfera przy kolacji wyjątkowa, przegadujemy cały dzień , tu docierają do nas pozostali i jesteśmy w komplecie. Każdy z nas dzieli się swoimi wrażeniami a w pokojach po krótkim rozlokowaniu się zbieramy się na odprawę wycieczkową.
Oczywiście znosimy własne zapasy i bawimy się do drugiej w nocy.

Pojechali i napisali:

PFR