Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Nowa Zelandia i Australia 27.10.- 23.11.2011 (27)

Przelot do Sydney, wynajem aut, wieczorny spacer


15-11-2011

Poranny kurs na lotnisko, jako pierwszy odlatuje Maciek H. Niestety dla Niego to już koniec wakacji, jeszcze tylko 36 godzin i będzie w Poznaniu. Odprawa na lotnisku bardzo sprawna. My powtarzamy to samo kilka godzin później, nasza podróż zdecydowania krótsza, bo tylko trzy i pół godziny i do Sydney.

Musimy najpierw zdać nasze samochody i przesiąść się na samolot. W wypożyczalni bez najmniejszych problemów. Jesteśmy gotowi do startu. Lot w sumie krótki, ale udaje się nam nadgonić lektury, przymknąć oko. Jesteśmy w Sydney na plusie o dwie godziny, mała zmiana czasu, teraz dzieli nas tylko 10 godzin względem czasu polskiego. Sydney wita nas upałem i pięknym słońcem, na parkingu gdzie bierzemy nasze samochody wprawdzie wietrznie, ale tylko tam.  
Tym razem przesiadamy się do trzech wielkich, nowych i przestrzennych Kia. Ruch tu nieziemski, tym bardziej, że wpakowaliśmy się w wielkie korki bo wszyscy kończą pracę.
Nie jest to już pusta i wyludniona Nowa Zelandia, tu też inna technika jazdy, trabią, poganiają, nie za bardzo chcą wpuszczać na inny pas. Nie mają łatwo nasi kierowcy. B., Rysio i Maciek dzielą sobie bardzo dzielnie. Ale trzeba uważać, ruch jest naprawdę imponujący. Nocujemy w dzielnicy czerwonych latarni King Cross. Podobno to właśnie tutaj jest najbezpieczniej, bo wszędzie pełno policji. Nie oglądamy się zbytnio dookoła skupieni na drodze i naszym hotelu ale rzeczywiście pusto na chodnikach nie jest. Zadanie na teraz to wypakowanie bagaży, a potem zaparkowanie naszych samochodów. Mamy parking obok hotelu. Odstawiamy auta.
Zajmujemy pokoje i postanawiamy jeszcze wyruszyć do miasta. Nie zważamy na zmianę czasu i zmęczenie, Sydney nocą marzyło się nam od dawna.
Grupa warszawska tez zamierza zrealizować swoje marzenie. Jeszcze przed wyjazdem mieli plan zdobycia kolejnej z siedmiu szczytów korony ziemi. Tym razem to Góra Kościuszki. Jest już późno i trochę nerwowo, ale nie zamierzają się poddać będąc tak blisko. My trzymamy mocno kciuki, choć pomysł szalony, a oni ruszają. Czekamy na kolejne wieści.
My za to rozszyfrujemy jak działa tutaj metro i jedziemy nawet z jedną przesiadką do miasta. Celem oczywiście Opera w Sydney. Idzie nam sprawnie i po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. Widok na który czekaliśmy, zatoka, opera, most. Wszystko jak do tej pory na filmach albo w przewodnikach. Sesja zdjęciowa, spacer pod gmach opery. Cudo.
Postanawiamy wrócić tu jutro by spróbować szczęścia z biletami na spektakl w operze. Pomysł szalony ale czemu nie?

Pojechali i napisali: