Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Nowa Zelandia i Australia 27.10.- 23.11.2011 (27)

Rafting podziemny, Rotorua, kiwi, gorące źródła


02-11-2011

Budzimy się w dwóch różnych domostwach i pewnie większość z nas pierwsze co robi to wygląda przez okno i wbrew wszelkim prognozom pogody, które wieściły deszcz przez najbliższe dni świeci słońce. Śniadanko przygotowane przez naszych gospodarzy i jesteśmy gotowi do drogi. Spotykamy się nawet przed czasem na drodze i ruszamy do Waitomo. Tutaj prócz świetlików wymyśliliśmy sobie rafting podziemny.

Jest to jedyna taka atrakcja na świecie i wszyscy podjęli decyzję o dzisiejszym raftingu. Docieramy na miejsce na kilka minut przed czasem. Najpierw podpisujemy mnóstwo dokumentów i płacimy wstęp. Potem udajemy się do przebieralni, gdzie każdy z nas dostaje piankę, buty, kask z czołówką i mamy chwilę na przebranie. Zostawiamy nasze rzeczy w schowkach i ruszamy w  stronę jaskini. Tutaj najpierw na sucho szkolenie, każdy dostaje swoją dętkę i mamy pierwszy trening. Zostajemy nauczeni jak zrobić węgorza, bardziej to przypomina nasz wierszyk o dziadku i rzepce, ale tu nazywa się to węgorz. Nie kończy się tylko na ćwiczeniach na sucho, stajemy po kolei na małej kładce i musimy przygotować się do skoków do wody, jakie czekają nas w jaskini.
Pierwszy Maciek M. potem kolejne osoby. Woda zimna ale to dopiero wstęp do tego, co czeka nas w jaskini pod ziemią. Basia okazuje się naszą bohaterką, bo choć obaw ma bez liku to ostatecznie także skacze do wody. Brawo!
 
Jedziemy Buskiem dalej by przejść w naszych gustownych kaloszach i wciskamy się do jaskini. Tu kawałek bardzo wąskim korytarzem. Tu ku naszemu zaskoczeniu bardzo wartki nurt rzeki i ciemność. Włączamy nasze czołówki, robimy pierwsze zdjęcia. Ustawiamy się kolejno i powoli asekurując się stąpamy coraz głębiej i głębiej. Przed nami kolejne półtorej godziny zabawy. Przedzieramy się przez wąskie tunele, walczymy z porywającym nas nurtem rzeki, wciskamy się w każdy kąt, zeskakujemy dwukrotnie z małych wodospadów, pływamy na dętkach. W nagrodę mała słodka przerwa i zajadamy się czekoladową pianką. Doładowujemy energię i dalej w drogę. Wyłączamy nasze latarki by zobaczyć migoczące świetliki. Zaczyna nam być zimno, mimo pianek zimna rzeczna woda jest coraz bardziej dokuczliwa. Trzęsą się wszystkie chuderlaki, potem szczękają zębami już wszyscy. Wreszcie docieramy do końca. Było inaczej. Pięknie i bezpiecznie. Wszystkim udało się nam pokonać całą trasę. Jesteśmy z siebie bardzo dumni, tym bardziej, że kilkoro z nas nie jest z wodą za pan brat a nawet nie potrafi dobrze pływać. Tym większe brawa i podziw za odwagę.
Na koniec gorący kubek z zupą pomidorową i precle. Przydały się, bo zimno nam po raftingu. Teraz dzielimy się na dwie grupy i ruszamy. Celem jest Rotorua, ale wcześniej obiecane konie. Fryzy ciągną wóz z nami przez wieś. Jest przyjemnie.
Przystanek po drodze, kawka i coś maleńkiego do zjedzenia. Docieramy do Rotorua i decydujemy się na wizytę u kiwi. Woliera całkiem spora i tylko trzy nieloty. Niestety śpią i nie chcą się nam pokazać z bliska.
Oglądamy także inne ptaki i zwierzaki.
Hotel i po krótkiej przerwie i uzupełnieniu zapasów ruszamy do gorących źródeł. To tutejsza specjalność, nad całą Rotorua unosi się zapach siarkowodoru. Woń jest na tyle intensywna, że przedziera się nawet przez zamknięte okna i drzwi.
W gorących źródłach sporo turystów, najwięcej Azjatów. B. załatwia nam popis swoich umiejętności pływackich i basen się zwalnia, a zaskoczeni Azjaci rozpierzchają się w popłochu robiąc nam miejsce.
Najbardziej ulubionym basenem jest ten bardzo gorący z widokiem na jezioro Rotorua. Piękny widok, gwiazdy, migoczące światełka po drugiej stronie jeziora. Jest nam bardzo miło i dobrze, w drodze do hotelu małe zakupy i kolacyjka przy winku i oliwkach oraz serach. Jutro zwiedzanie Rotorua i okolic.

Pojechali i napisali: