Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 2014

Końcówka w Addis


25-11-2014

Dziś znów cały dzień w naszych jeepach - wracamy już do stolicy. Chyba wszyscy cieszą się na dobry hotel, zimne piwo i dostęp do internetu. Tak już jest ze zdobyczami cywilizacji - dobrze od nich odpocząć ale też dobrze do nich wracać...:) Droga z Arba Minch do Addis Abeby jest zdecydowanie mniej uciążliwa, głównie dlatego, że w przeważającej większości jest pokryta asfaltem. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w malutkiej miejscowości Chencha, zamieszkiwanej przez ludność Dorzie, którzy budują charakterystyczne domy, kształtem przypominające ule. Dorzie przyjmują nas swoim lokalnym alkoholem - araki i specjalnie dla nas przygotowują koczo - czyli placek z miąższy fałszywego bananowca. Koczo najpierw trzyma się zakopany w ziemi minimum przez 3 miesiące, aby mógł sfermentować, a następnie piecze i podaje albo z miodem albo z piekielnie ostrym sosem chili. Z okolicznym domów schodzi się coraz więcej miejscowych, ktoś intonuje pieść i rozkręca się całkiem niezła impreza, z tradycyjnymi dla ludu Dorzie tańcami. Niewiarygodne, jak świetnie potrafią się ruszać i tańczyć tutejsi starsi ludzie. Wystarczy prosta piosenka albo prowizoryczny instrument - na przykład wybijanie rytmu na żółtym, plastikowym pojemniku na wodę i wszyscy już się kołyszą i tupią.

Czas nam jednak wracać. Tym bardziej, że w planie mamy jeszcze zwiedzanie stolicy.

Sama Addis Abeba nie zachwyca. To duże, chaotyczne miasto z szalonym ruchem ulicznym i gigantycznymi korkami. Ale nie możemy przecież nie zobaczyć Muzeum Narodowego, w którym wyeksponowany jest słynny szkielet Lucy, czyli znaleziony na terenie Etiopii szkielet najstarszego potomka człowieka, który liczy 3,5 mln lat! W Addis mamy jeszcze jedną misję do spełnienia. Część naszej grupy to zagorzali fani... tatara! W każdym miejscu na świecie, które odwiedzają starają się przyrządzić klasycznego tatara i w tym celu z Polski jadą z nami marynowane grzybki i korniszony! Znajdujemy więc miejsce, gdzie bez obaw możemy kupić dobrej jakości wołowinę, wracamy do hotelu i Krzysztof serwuje nam prawdziwą ucztę! Klasycznego, pysznego tatara, a do niego nawet - wiezioną z Polski - nalewkę z rokitnika! Wspólnie stwierdzamy, że indżera może i nie jest zła ale tatar zdecydowanie lepszy! Tylko Ula dzielnie, do samego końca, jeszcze podczas pożegnalnej kolacji, zamawia indżerę i w ten sposób reprezentuje grupę, która do etiopskich sosów zamawia chleb:)

Pojechali i napisali: