Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wenezuela 1-19.02.2015

Merida w końcu!


06-02-2015

Maracaibo sądząc po przewodnikach nie mogło nam zaoferować zbyt wiele, zwiedzając centrum jesteśmy pozytywnie zaskoczeni, że jednak coś udaje się nam odnaleźć. Jest katedra, kościół Św. Barbary, Bazylika Chinity, kolorowe domki. Jednak mimo wczesnej pory zwiedzania, powietrze rozgrzewa się niesamowicie, staje się bardzo gorąco. Uciekamy do chłodzonego autobusu i jedziemy razem do Meridy. Nasi panowie kierowcy z pewnością nie mogą się nadziwić i ledwo co podążają za naszymi prośbami.

Przede wszystkim poprosiliśmy o wymycie podłogi w autobusie i jego  sprzątnięcie, poza tym stale zmieniamy upodobania co do klimatyzacji: za ciepło, za zimno, itd.

Ale dzisiaj przed nami pewnie z 10 godzin w autobusie więc musimy się polubić. Początek nie jest taki zły, co jakiś czas robimy sobie przerwy.

Oczywiście z każdą kolejną godziną jest nam coraz trudniej usiedzieć na miejscu, do tego głośna muzyka, co mu ściszymy to za chwilę jest jeszcze głośniej, dudni nam już w uszach, mamy dość. Wreszcie bunt na całego i wyłączamy głośne umpapa umpapa.

Pan obrażony, trudno.

Podobno jak to tłumaczy nasz przewodnik to kierowca liniowy niezwykły do wożenia turystów. Nie obchodzi nas to po 10 godzinach bycia pasażerem na jego warunkach, przynajmniej na koniec to my prosimy o dopasowanie się do nas.

Do Meridy docieramy grubo po zmierzchu, przed nami kolacja. Najpierw jednak pierwsze wrażenie dużo lepszych i przytulniejszych warunków, jakie oferuje tutejsza posada. Wygląda na bardzo butikowy i rodzinny hotel i rzeczywiście tak jest. Na kolację musimy wyjść poza hotel, bo nie mają tu swojej kuchni.

Zatem zamawiamy trzy taksówki i jedziemy na kolację. Po wczorajszym kulinarnym niepowodzeniu jesteśmy pełni obaw co do tego co będzie dzisiaj.

Restauracja wygląda już na wejściu dużo lepiej, pan kelner młodszy i przystojniejszy niż wczoraj, jest wino, smaczny wybór dań i muzyka na żywo.

Powoli odżywamy po całym dniu w autobusie, na stole pojawiają się przystawki i zupy, wszystko smakuje wybornie.

Czas na drugie dania, obok przy stoliku miejscowa rodzina obchodzi urodziny jak się okazuje córki. 23 latka, absolwentka medycyny właśnie świętuje w gronie swoich najbliższych. Jest Sto lat po hiszpańsku, nagle przy naszym deserze do restauracji wchodzą zamówieni przez rodzinę Jubilatki Mariachi i śpiewają i grają, nasze nogi same rwą się do tańca. Wzruszona mama dziewczyny chlipie, córka poruszona widokiem płaczącej mamy jej wtóruje, tata tańczy z córką potem filmuje i robi zdjęcia młodym, którzy tulą się nieumiejętnie.

Śmieszne sceny. Kiedy Mariachi milkną i zamierzają się zebrać do wyjścia, wbijamy się w chwilę ciszy i głosem gromkim niczym sami mariachi odśpiewujemy dziewczynie Sto lat. I teraz już lawina wydarzeń, zmęczenia u nas ani śladu. Pan ze stolika obok zatrzymuje mariachi, prowadzi całą grupę do nas zamawiając u nich piosenkę specjalnie dla nas. Nie trzeba długo czekać, od razu chwyta Beatę do tańca, potem kolejno na parkiet ruszamy wszyscy. Na jednej piosence się nie kończy, jest druga i trzecia a nawet czwarta. Bawimy się bardzo dobrze. Jak się okazuje pan ma kolegów a wszyscy są związani z jednym z lokalnych browarów, czyli już na sam koniec jest jeszcze kolejka piwa dla nas.

Co za miły wieczór, a miał być taki monotonny i długi dzień.

Pojechali i napisali:

PFR