Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wenezuela 1-19.02.2015

Nie dla Maracaibo!


05-02-2015

Rano śniadanie miało być o 7:00, jeszcze o 7:15 stoimy pod drzwiami restauracji i czekamy. Wreszcie ok. 7:20 jakby nigdy nic drzwi się otwierają i pan kelner zaprasza do bufetu, przy czym sam ustawia się po jego drugiej stronie i nakłada nam na talerze ściśle wyliczone ilości jedzenia. Nowy bufet szwedzki.

Ale znosimy i to, potem najedzeni i z walizkami gotowi do drogi czekamy na nasz autobus. Co się okazuje, że nie ma go a Victor wydzwania szukając kierowcy. Wreszcie też z poślizgiem około półgodzinnym autobus podjeżdża i ruszamy do Maracaibo. Już nas chyba nic nie zaskoczy.

To autobus numer trzy, i uwaga warto je liczyć bo na pewno nie ostatni. Pan kierowca bardzo miły, pomocnik jeszcze nie wiemy. A w autobusie brudno i ciemno, bo pozasłaniane są szczelnie wszystkie okna. To się nam udaje samodzielnie zmienić, podwijamy zasłonki i robi się jaśniej. Oczywiście stały problem to zbyt duży nadmuch klimatyzacji i tego tak łatwo nie zmienimy. Więc przesiadamy się, zatykamy nawiewy firankami i chusteczkami, wreszcie robimy nawiew z przerwami.

Ale hitem pewnie nie do pobicia, choć możemy się mylić jest mikrofon.  Autobus numer 1 nie miał go wcale, co utrudniało przekrzykiwanie się przez hałas silnika. W autobusie numer 2 mikrofon, zresztą jak zapewnia ł pan kierowca był, ale nie działał. Pomni tego zamawiając autobus numer trzy pytaliśmy o mikrofon kilkukrotnie zawsze otrzymując zapewnienie, że oczywiście będzie. Teraz przyszedł czas by rozsiąść się wygodnie w naszych fotelach i poopowiadać sobie o stanie Zulia dokąd jedziemy. Poproszę mikrofon i zmierzam ku małemu mikrofonowi z przodu, pan kierowca przecząco kiwa głową, Nie ten nie działa ale mamy dla Ciebie inny i nie żartując całkiem serio asystent wyjmuje wielkie pudło, rozpakowuje je i ze środka wyciąga najprawdziwszy … megafon, taki, z którym ruszyć byśmy mogli na barykady, na czoło zgromadzeń masowych.

Zaśmiewamy się do rozpuku nie bacząc na to, czy wypada czy nie, sam pomysł wart jest naszej atencji.

Cała Wenezuela, czyli z megafonem jedziemy do Maracaibo, nasz autobus pędzi jak szalony, pan kierowca jest przyzwyczajony do tej trasy bo pokonuje ją nawet kilka razy w tygodniu. Po drodze dokupujemy sobie różne smakołyki, a to banany, i surowe, i suszone, a to kiełbaska podsuszana, a to serek, jest skórka wieprzowa smażona i są ciasteczka.

Posileni docieramy do portu nad Laguną Sinamaica. Tu przesiadamy się do dwóch mniejszych łódeczek i pędzimy do domów na palach.

Rejs bardzo przyjemny, oglądamy kościół na palach, szkołę, domki, znajdujemy nawet bar – restaurację, której jesteśmy jedynymi klientami.

Wracamy na nocleg do Maracaibo.

Nasz przewodnik ostrzegał, że będzie słabo z zapleczem hotelowym i jest. Najpierw winda, która zatrzymuje się tylko na piętrze 0, 2 i 4, bo właśnie się zepsuła, potem drzwi, które mimo zamykania i tak się otwierają a zwieńczeniem wieczoru jest kolacja. Zamawiamy dania z bogatej listy menu, jednak mimo znanych nam nazw i wyobrażeń przeniesionych z rodzimych stołów, nic nie smakuje nam tak jak powinno, no może poza jedną zupą i jednym naleśnikiem, reszta naprawdę nie nadaje się do jedzenia.

Na szczęście na sam koniec są owoce, ale to i tak nie poprawia nam humoru. Szybko idziemy spać a jutro jedziemy do Meridy, a tam podobno ma być już tylko lepiej. Zobaczymy.

Pojechali i napisali: