Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 8-24.08.2015

Canopy tour


18-08-2015

Powtórka z rozrywki, rano zbiórka w lobby, transfer na lotnisko, po drodze wymiana zdań pomiędzy nami pasażerami, kto gdzie wczoraj trafił na jedzenie i co było warte polecenia. Teraz nadajemy bagaże, cała procedura od początku i ruszamy do znanej nam już bramki odlotów. Niestety wylatujący przed nami samolot innych linii także nie wystartował, czyli nie zanosi się na szybkie zmiany.

Czekamy, nie kraczemy, boarding rozpoczęty, z poślizgiem, ale przesuwamy się krok dalej. Czas na przemowę pana kapitana, lecimy nie mają jednak pewności, że lądowanie odbędzie się w zaplanowanym porcie przylotu. Świetnie.

Krążymy nad Port Elisabeth, lot z godzinnego wydłuża się do prawie dwugodzinnej podróży, alternatywy są dwie, albo powrót do Durbanu albo pobliski East London, żadna nas w pełni nie satysfakcjonuje, odległości do pokonania zbyt duże by nadrobić nasz program i kolejne rezerwacje do anulacji.

Wreszcie jednak udaje się nam wytropić przerwę w chmurach i lądujemy. Ufff, nie tylko my odetchnęliśmy z ulgą.

Biegiem po auto, które już na nas czeka od wczoraj i dalej w drogę. Nie mamy zbyt wiele kilometrów do przejechania. W samym Port Elisabeth pogoda nie nastrajająca zbyt optymistycznie, mgliście i dżdżyście. Ale jak tylko zostawiamy miasto za sobą wychodzi słońce i niebo pięknie się przeciera.

W samym Storms River, dokąd dotarliśmy pogoda już bardzo ładna, my nastawiliśmy się tutaj na canopy tours, czyli zjeżdżanie z czubków drzew na linach. I oczywiście chcemy przemycić Baśkę, udaje się nam to bez większych zabiegów, nikt nie sprawdza zbyt dokładnie jej wieku, natomiast teraz musimy popracować nad Nią by namówić ją na zjeżdżanie z panią opiekunką a nie z żadnym z nas. I to się nam udaje, zapach przygody w powietrzu kusi bardziej niż strach. Szybko kwaterujemy się jeszcze w naszej lodży, i wracamy przebrani i gotowi na przygodę. Dostajemy specjalne szybkie instrukcje co i jak, potem specjalne ubrania i osprzęt, i jedziemy ciężarówką na miejsce.

Sceneria bardzo ładna, najwyższe platformy umocowane na wysokości 20 metrów, muszą robić wrażenie, najpierw zjeżdża Maciej, potem ja i na końcu Basia, pierwszy premierowy zjazd o tyle istotny, że od niego zależy jak Baśka zareaguje na kolejne, a tych jeszcze 9, w tym takie długie i szybkie.

Na szczęście od razu widać wielki uśmiech i zadowolenie. Basia domaga się by mogła zjeżdżać także samodzielnie, ale nie wiemy czy się to nam uda. Ostatecznie pani zgadza się pozwolić jej na 3 samodzielne przejazdy, duma ją rozpiera. Potem mały posiłek, dyplomy i oczywiście film do kupienia. My jednak jedziemy na najwyższy most w okolicy by zobaczyć piękne miejsce na bungy jumping. Mgła wkrada się w góry i robi się dość chłodno, tym bardziej cieszy podgrzewane łóżeczko i ogrzewanie w pokoju.

Wieczorem uzbrojeni w latarkę i kalosze maszerujemy na posiłek do jednego z większych hoteli, pod głowami wypchanych antylop i zebrą zajadamy ślimaki i stek z kudu.

Pojechali i napisali: