Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 8-24.08.2015

Lotnisko w Durbanie


17-08-2015

Poniedziałek, ciemno, ulice Durbanu puste, tankujemy auto przed zwrotem i jedziemy na lotnisko. Upewniamy się, że na dobre, bo jest tu ich kilka i suniemy. Na dobre 2 godziny przed odlotem jesteśmy na miejscu, zdajemy auto bez większych problemów, pakujemy się na wózek i do odprawy. Tu szybko i zgrabnie oddajemy nasze walizki i ruszamy do bramki. Pakują nas zgodnie z planem, planowany odlot 8:00. Jednak o ósmej cisza, samolot pełen, drzwi zamknięte, jednak nie zbieramy się nawet do kołowania.

Po dobrych 20 minutach pan kapitan zapowiada same kłopoty, w Port Elisabeth dokąd chcemy wszyscy dolecieć panuje okropna mgła i nie mamy pozwolenia na lądownie. Ale uspakaja jednocześnie, że sytuacja pogodowa może się zmienić w każdej chwili i poczekajmy. To czekamy, robi się coraz bardziej gorąco i duszno, pan steward rozdaje nam wodę i soki.

Jednak po godzinie wcale nie jest lepiej, na tyle nieciekawie, że pozwolono nam zostawiając wszystkie bagaże opuścić  samolot i czuwać na płycie lotniska na kolejne komunikaty. Mamy już 3 godziny spóźnienia i póki co nikt nie wie co z nami daje. Rozważamy różne opcje, ale póki co idziemy wypić kawę i przejść się do końca.

I teraz mógłby nastąpić nudny opis czekania na lotnisku w Durbanie, na hali odlotów lokalnych aż do 16:00, ale wcale nudno nie było.

Zostaliśmy zawezwani do wyniesienia jednak wszystkich bagaży ze sobą na płytę, potem nakazano nam czekać. Rozłożyliśmy się więc w przejściu, pograliśmy w kości i w karty, nic tak nie jednoczy jak wspólna niedola, poznaliśmy wspaniałych Holendrów podróżujących niemal identyczna trasa jak my też samotnie z córką, starsza o 10 lat od Basi, towarzyszyła nam kolorowa grupa Włochów, trochę Hindusów, biznesmeni, pani z proteą, otrzymaną na okrągłe urodziny, młode małżeństwo w podróży poślubnej, mama z maluszkiem lecąca na spotkanie Taty, i wiele jeszcze innych podobnych życiowych historii.

Kiedy wreszcie postanowiliśmy około 14:00 iść na jedzenie, ba nawet udało się nam już złożyć zamówienie, na tablicy pokazał się komunikat o ponownej próbie lotu. Pełna mobilizacja, a jedzenie na wynos i huzia do samolotu. Radość trwała tyle ile zjedzenie sushi i rybki z frytkami, bo nagle na pokład samolotu weszła pani z obsługi naziemnej i radykalnie obdarła nas z marzeń , planów i złudzeń, lot został odwołany, a my wszyscy proszeni jesteśmy o opuszczenie samolotu i odebranie bagaży z hali odlotów.

I co dalej?

Oczywiście przebukowanie biletów, długa kolejka, dyskusje, pomysły, rezerwacja hotelu, czekanie na transfer, i tak ok. 17:30 wraz z 20 innych nieszczęśników  docieramy do hotelu na Złotej Mili. Tu rzeczywiście dobre warunki, vouchery na elegancką kolację i nawet deser. Cóż było robić, anulowaliśmy wszystkie nasze rezerwacje na miejscu, nie bez straty i poszliśmy zajeść i zapić nasz smutek.

Oby jutro pogoda była bardziej łaskawa.

Pojechali i napisali:

PFR