Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 8-24.08.2015

Penetrujemy jaskinie


21-08-2015

Czas na poranne safari, po części we mgle, bo jest jeszcze dość chłodno. Lokalny ranger porywa nas do otwartego jeepa i przynosi zapasy kocyków i coś do picia. Zasiadamy na ławeczkach i jedziemy. Na trasie głównie antylopy, bo na farmie nie ma żadnych drapieżników, ale pan ma ogromną wiedzę więc korzystamy i opowiada nam o ptakach, roślinach i wielu nieznanych nam zwierzakach.

Po powrocie śniadanie, zgłodnieliśmy już trochę, po czym załapujemy się fartem na kolejne karmienie żyraf, tym razem o tyle lepiej, że nie tylko przez płot ale i bezpośrednio, może nawet za blisko, bo jedna depcze Baśce po palcach u nóg, na szczęście nie mocno ale strach był.

Kolejna atrakcja tego miejsca to ujeżdżanie strusia. Najpierw idziemy do specjalnej zagrody, gdzie krążą już trzy ptaszyska. Pan instruuje nas co i jak trzeba trzymać, żeby nie spaść. Panowie zaganiają ptaka w róg i zakładają mu na głowę czarny worek by móc go podprowadzić do specjalnej zagrody, gdzie wsiadamy mu na grzbiet. Śmieszne uczucie, tym bardziej, że ptaszor jest już mocny wytarty przez wielu turystów. Maciejowi idzie bardzo zgrabnie, mimo tego, że delikatnie przekracza dopuszczalny limit wagowy, ptak wydaje się jednak tego nie zauważać i biegnie dzielnie dwie rundy wewnątrz ogrodzenia. Basia po Tacie, równie elegancko, choć pojawia się ten charakterystyczny grymas na twarzy na sam koniec. MI idzie najgorzej, jakoś nie moje wymiary i bez siodła udaje mi się zrobić tylko jedno okrążenie.

Na sam koniec nasz pan przewodnik udowadnia nam, że da się jednak pojeździć na tym ptaku i to nawet z dużą gracją. Cóż następnym razem.

Żegnamy to miejsce i ruszamy do jaskiń. Byłam tam wielokrotnie i zawsze robiły wrażenie, ale po raz pierwszy chcemy przymierzyć się do trasy adventure, co oznacza, że poza standardową trasą wejdziemy głębiej pokonując podobno klaustrofobiczne i bardzo wąskie korytarze, Baśka znowu musi mieć 6 lat, bo to minimum wiekowe.

Ewentualne zastrzeżenia pani w kasie budzi Maciej i jego wzrost bo przecież nie waga… Patrzy z powątpiewaniem, jednak ostatecznie sprzedaje nam 3 bilety wierząc, że się przeciśniemy.

Pani przewodniczka bardzo rzetelnie informuje nas o kolejnych etapach tego przejścia. Najpierw długa klatka schodowa, potem pierwsze niskie przejście, ale okazuje się być bardzo proste. Dopiero potem pierwszy niski korytarz, ale i ten mimo mocnego pochylania się nie wydaje się nazbyt trudny.

Baśka zachwycona, pokrzykuje cała rozentuzjazmowana idzie krok w krok za panią przewodniczką i instruuje nas co i kiedy należy schować, wciągnąć, pochylić.

Udaje się nam dobrnąć do sporej komnaty lodowej i tu ma zacząć się prawdziwa przygoda, najpierw tunel miłości, na czworaka pełzniemy dalej, dajemy radę, potem komin diabła, śmiejemy się kiedy nasza przewodniczka wskazuje na wąskie wejście i to z koniecznością podciągnięcia się pionowo do góry. Cha cha nie nabierzesz nas, wszyscy zawsze straszą, żeby potem okazało się, że jest zupełnie inna droga. Baśka jednak wybiega naprzód i zgodnie z prawdą potwierdza, że to jednak nasz korytarz bo widać w głębi światełka i musimy się tam podciągnąć. Teraz pierwszy idzie Maciej, z duszą na ramieniu czy uda się mu zmieścić, zgodnie z instrukcją wsuwa się prawym ramieniem do środka, potem uważnie opiera kolano na wskazanym wgłębieniu, podciąga się zgrabnie i dalej nie wiem, bo ani go nie widać ani nie słychać. Kolej na Baśkę, Tata dodaje otuchy i Baśka znika w środku, słychać już tylko pogłos jak bardzo się cieszy, że dobrnęła do końca, teraz ja.

Nie mogę być gorsza więc pełznę, rzeczywiście jest to fajna przygoda ale z pewnością miejsce gdzie można utknąć błędnie szacując swoje gabaryty. Na szczęście jeszcze się mieszczę, uff.

Ale to nie koniec atrakcji, bo przed nami skrzynka pocztowa czyli bardzo wąskie przejście, właściwie tylko wąski otwór przez który trzeba wśliznąć się dosłownie na brzuchu by zmieścić się w szczelinie a potem odwrócić nogami do tyłu i wpełznąć dalej. Maciej pierwszy, potem Basia i ja. Dajemy radę i służymy instrukcjami dla pozostałych uczestników naszej przygody. Nie  wszyscy podzielają nasz zachwyt nad całą trasą, niektórym było naprawdę trudno dobrnąć do końca, nie każdy ma odwagę by zapytać czy to już koniec. Najbardziej zadowolone wydają się dzieciaki, które jako jedyne świetnie się tu bawią.

Super pomysł i super przygoda.

Zadowoleni z siebie ruszamy dalej.

Przed nami to czego nie lubimy najbardziej czyli długi przejazd. Ale jeszcze Mossel Bay czyli urokliwe miasteczko z muzeum Bartolomeo Diaza. Muzeum bardzo fajne, jesteśmy jedynymi zwiedzającymi, Baśka szaleje w akwariach z owocami morza, żyjątkami i muszlami do których można wkładać ręce i podotykać wszystkiego tak na żywo.

Jednak zgłodniali nie chcemy czekać na kolację, musimy cos przekąsić, miejscowi są zgodni co do miejsca gdzie należy coś zjeść. I już po pierwszych kęsach żałujemy, że musimy jechać dalej. Obok cudny hotel i widok na ocean, słońce, bezchmurne niebo, i niebo w gębie na talerzu.

Nasza Baśka staje się specem od ryb, potrafi już klasyfikować które są dobre, które lepsze, które bardziej miękkie, a które gumiaste. Pomagamy jej w zjadaniu frytek, które są tutaj nieodzownym elementem zawsze na talerzu, i zmuszamy do sałatek i owoców, co budzi zawsze zdziwienia, bo tutejsza kuchnia nie przewiduje takich kombinacji, nawet w menu dla dzieci, które jest tu w każdej nawet najbardziej podrzędnej restauracji.

Teraz już tylko jedziemy, autostrada, widoki jak w Nowej Zelandii, sylwetki owiec i strusi na tle zachodzącego słońca. I wreszcie już w całkowitych ciemnościach pierwsze winnice. Dzisiejszy nocleg we Franschoek.

Znajdujemy nasz Hotel, dzisiaj butikowy, właściwie ogromny dom z 8 pokojami. Wita nas kolorowa para z obsługi i pokazuje nam pokój – mieszkanie. Mamy salon i sypialnię, dwie łazienki, świeczki, żyrandole,  basen, leżaki, światełka z dołu, z góry, z boku, podgrzewaną podłogę, korzystamy po kolei ze wszystkiego, Maciej biegnie po kolację na wynos, bo jest już późno, smacznie, przy kominku z dobrym czerwonym winem, bo złych tutaj nie ma. Tak chcemy!!!!!

Pojechali i napisali: