Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Madagaskar

Już po rejsie


23-09-2015

Przed nami rejs ale tylko półdniowy. Rzeka jakby spokojniejsza, mniejszy dzisiaj na niej ruch, Wyruszamy zaraz po śniadaniu by dopłynąć około południa do Belo. Tu spotykamy się z naszym kierowcą, który tą samą trasę tyle, że po wertepach, pokonał autem. Nie żałujemy, bardzo się nam podobało. Było wypoczynkowo, smacznie i miło. Pewnie, że standard łodzi pasuje do Afryki i można by chcieć pewne rzeczy ulepszyć albo zamienić ale opuszczamy łódź z przeświadczeniem, że było to bardzo miłe urozmaicenie naszej wyprawy lądem.

Teraz mamy przed sobą 100 kilometrów na północ, jesteśmy zaledwie 20 km od wybrzeża na zachodzie wyspy. Naszym kolejnym celem jest Park Narodowy Tsingy. To dopiero jutro, a teraz przeprawa iście afrykańskimi drogami. Mimo dużej kreski na mapie drogowej, nawet swojego numeru nadawanego drodze krajowej to trasa ta nie należy do szybkich. W najbardziej narażonych na podmycie miejscach tej drogi pracuje ciężki sprzęt, jednak w praktyce więcej się tu leży niż pracuje. Każda pora deszczowa zamyka tę trasę całkowicie, zamiera tu ruch turystyczny i od listopada do końca kwietnia trasa ta staje się zupełnie nieprzejezdna, przez resztę roku łata się dziury, uszczelnia wyrwy, rozpycha ziemię, przepuszcza pojedyncze auta z turystami by z początkiem listopada znowu mierzyć się z wielkimi zniszczeniami. W Afryce wszystko dzieje się radykalnie, jak pada to od razu ulewa, jak świeci słońce to ziemia zieje żarem. Nie ma środka.

Trasa rzeczywiście upiorna, same doły, tarka na dłuższych prostych, nasz kierowca z wielkim doświadczeniem radzi sobie znakomicie.

Pamiętając o naszych jeszcze dwóch wielkich pudłach z rzeczami przywiezionymi z Polski zatrzymujemy się w losowo wybranej maleńkiej osadzie, najprawdopodobniej powstała zaledwie kilka lub kilkanaście dni temu, bo nasz kierowca jej tu nie kojarzy. Znajdujemy bez trudu kilka kobiet, jedna z nich ma maseczkę ze startej kory fikusa na twarzy i piękne nakładki ze złota na zęby i to górne jedynki. Wygląda zjawiskowo i bardzo malgasko, do tego u jej piersi maluch, który wydaje się nienasycony i stale ssie mleko. Mama znosi to cierpliwie, na nasze prośby o wspólne zdjęcie podrywa się ochoczo i pozuje do zdjęć. Za nią ruszają inne kobiety i dzieci. W tym to najmłodsze schowane na ramieniu mamy liczące zaledwie 7 dni.

Robimy zdjęcia, rozglądamy się po obejściach, bardzo skromnych i bardzo tymczasowych, a może to tylko nasze wrażenie i tak wyglądają tutejsze wioski, które w oczekiwaniu na porę deszczową i cyklony nie mają szans na przetrwanie?

Niemniej zdejmujemy jedno z pudeł i zostawiamy w wiosce. Pożegnalne zdjęcie grupowe i jedziemy dalej. Przyjeżdżamy do hotelu na tyle wcześnie by skorzystać z miejscowych dobrodziejstw, przypominamy, że nie widziałyśmy od trzech dni nawet prysznica.

Czyli kąpiel, ta upragniona, przebieramy się w rzeczy nie jak z łódki i wybieramy na spacer do wioski. A tu na godzinę przed zachodem słońca spory ruch, kobiety wprost przy drodze sprzedają tytoń zapleciony w warkocze, ryby, owoce i warzywa. Niektóre niechętnie pozują, zakrywając dłonią twarze, inne wręcz przeciwnie zachęcają do zdjęć, wypychają dzieci naprzód. Idziemy, cykamy zdjęcia, wyłapujemy co ciekawsze motywy.

A słońce coraz niżej, przy basenie w hotelu winko i smaczna kolacja.

Pojechali i napisali:

PFR