Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Madagaskar

Malgaski domek


19-09-2015

Przenosimy się dalej, do Antsirabe. I to właściwie jedyny dzisiejszy punkt programu. Zatem bez pośpiechu śniadanie, potem opuszczamy nasz hotel by udać się do głównej drogi. Jakże miło zaskakuje nas nasz pan kierowca, który zupełnie spontanicznie proponuje nam inną trasę przejazdu, wprawdzie docelowo też do głównej drogi ale zupełnie inną trasą. Nie asfaltem, ale szutrami przez lokalne wioski.

Przyjmujemy ten pomysł z wielkim aplauzem. Tym bardziej, że chcemy nie tylko popatrzeć ale i poznać prawdziwe malgaskie życie. Droga na początku przedstawiona jako krajowa mająca nawet swój numer zapowiada się dość wygodnie, ale to tylko złudzenie, bo już po kilku metrach okazuje się, że będą dziury, wyrwy, tłuczeń i sporo niespodzianek. Ale i na takiej trasie nasz duet czyli kierowca i auto sprawdzają się znakomicie.

Wsie o 8 rano tętnią życiem, najwięcej dzieje się na poletkach ryżowych. Kobiety pracują przy sadzonkach a panowie albo przygotowują glebę pod zasiew albo przeganiają zebu po polu by spulchnić ziemię.

Nagle nasz kierowca poproszony o przystanek na zdjęcie idzie krok dalej i pyta nas czy miałybyśmy ochotę zobaczyć od środka zwykły malgaski domek. Pytanie?! Oczywiście, że tak. Wysiada sam, negocjuje z panią seniorką rodu, która akurat zamiata podwórko, dzieciaków chmara obsiada wejście na poletko i pozdrawiając nam ciekawsko się przygląda. Widok białego tutaj zapewne nie szokuje ale nadal jesteśmy ciekawostką.

Pani pozwala nam wejść do domu. Na dole dwa pomieszczenia, każde z nich zamknięte nawet na  kłódkę, okazuje się, że to pokoje dzieci tak informuje nas właścicielka, ale przewodnik już po wizycie opowiada nam, że pewnie właśnie tam trzyma się pieniądze i worek ryżu – i nie wiadomo co z tych dwóch rzeczy ma tutaj większą wartość. Wchodzimy po wąskiej i mało stabilnej drabinie na górę, tu analogicznie także dwa pomieszczenia, w jednym z nich tylko skrawki mat do spania, w drugim kuchnia z cegieł i kamieni z garnkiem i pokrywką, u sufitu podwieszone kolby kukurydzy. W oknie bez szyb i ram stare radio. Mała lampka na paliwo i tyle. Jak się dobrze przyjrzeć, to cały sufit jest umazany tłustą i czarną niczym smoła mazią, roi się tu od robaków, chudszych kuzynów karaluchów.

Całe okno okopcone, bo nie ma innego ujścia dla dymu. To jednak jeszcze nie koniec pomieszczeń, idziemy jeszcze wyżej i mimo cienkiej podłogi wygospodarowano tutaj dwa kolejne pomieszczenia. W jednym z nich w kłębach dymu na ziemi przy drzwiach stoi rondel a w nim maniok, który pokrojony w kawałki pyrka na ogniu. W oknie rudy kot, po izbie biegają maleńkie kurczaczki, w rogu pokoju zwinięte maty do spania. Nie daje się zbyt długo rozglądać po pomieszczeniu bo dym wgryza się nie tylko w oczy, ale w te najbardziej szczypie i trzeba uciekać.

Okno obowiązkowo usmolone i okopcone, a na nac pomieszczenie to z kuchni zamienia się w sypialnię dla jak wyliczyliśmy przynajmniej 5 osób.

Schodzimy, na podwórku czeka na nas gromadka o wiele bardziej liczna niż przed chwilą dzieciaków i nie tylko. Pojawiły się nawet dwie dodatkowe panie. Seniorce wręczamy słodycze do podziału pomiędzy dzieciaki, a ta ustawia je w rządku i powolutku rozdziela cukierki. Wtykamy jej także pieniądze w rękę, co widać, że bardzo ją cieszy.

W zagrodzie dwa dorodne zebu. My jednak otumanione biedą tej chaty milczymy przez chwilę przyglądając się kolejnym domom, które z zewnątrz wyglądają z pewnością dużo bardziej obiecująco. Ale teraz już mamy wyobrażenie czego należy spodziewać się wewnątrz.

Jedziemy mijając dziesiątki podobnych domków, poletek i ludzi, którzy dokądś idą coś niosą. Nie można powiedzieć, żeby żyło się tu powoli czy nudno, ale na pewno bardzo biednie.

Ambositra to połowa drogi na dzisiaj, mamy pyszny lunch okraszony nawet występami tańców ludowych. Potem manufaktura z drewnem i inkrustacjami drewnianymi, spacer po małych sklepikach i straganach. Wreszcie tuż przed zmierzchem wjeżdżamy do dużego miasta. Główna droga skupia cały ruch uliczny, riksze, stragany, targ, warzywa, owoce, węgiel, drewno, garkuchnie, dzieci małe i duże, auta, rowery, riksze pchane, ciągnięte, rowerowe i tuk tuki. Tu jest naprawdę wszystko.

Mamy wrażenie, że jesteśmy dzisiaj odymione, uwędzone i zmęczone tym gwarem, hałasem i brudem.

Dobrze umyć się w hotelu. Tylko oby woda ostygła, bo zimnej brak, za to z każdego lurka leje się wrzątek.

Pojechali i napisali: