Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Uganda 2-17.11.2015

U rodziny


15-11-2015

Od rana piękna pogoda. Dzisiaj dzielimy się na grupę raftingową, maleńką bo tylko dwuosobową, Ula i Wacek po przygodzie sprzed roku na Zambezi nabrali ochoty i apetytu na rafting na Białym Nilu w Ugandzie, to zresztą największa atrakcja w Jinjy i miejsce pielgrzymek wielu amatorów białego wodnego szaleństwa.

Jemy we trójkę wczesne śniadanie i jedziemy do biura, gdzie trwa już powoli zbiórka wszystkich śmiałków i odprawa. Szykujemy się do raftingu. Ja żegnam się wsadzając Ulę i Wacka na ciężarówkę i wracam do lodży, gdzie reszta naszej grupy śniadaniuje.

Dołączam do pogaduszek i o 11 ruszamy na zakupy do miasteczka. Potem mamy rejs po Nilu i Jeziorze Wiktorii by dotrzeć do źródeł Nilu.

I jak zwykle i dzisiaj cała seria śmiesznych zdarzeń, najpierw łódka, nasza 9 i 5 panów z obsługi, wypływamy i kiedy proszę o przygotowanie drinków zamówionych jeszcze na brzegu okazuje się, że nie wzięli kubków ani szklanek, wracamy. Szklanki przyniesione, pytam czy teraz na pewno wszystko mamy. Panowie potwierdzają, Do teraz nie udało się nam odgadnąć ról każdego z nich. Kapitan – tu byliśmy zgodni, ale był jeszcze pan w białym kitlu niczym kucharz, ale nie gotował, drugi w wąskim garniturze, spiczastych butach i w krawacie tez wyglądał nieziemsko, okazał się być kelnerem specjalnie do drinków.

Wypływamy zatem jeszcze raz i na nowo ponawiamy zamówienie na gin and tonic. Pan ochoczo zabiera się do pracy, rozlewa napoje i rozdaje nam szklanki. Wznosimy powoli pierwsze pożegnalne toasty za Ugandę, ja dziękuję za wspólną wyprawę, i widzę po minach, że coś jest nie tak. Szybko udaje się nam wyjaśnić przyczynę dziwnych reakcji, pan zamiast tonicu wlał do ginu wodę gazowaną. Teraz mu bardzo niezręcznie, wbija wzrok w ziemię, a my ratując sytuację chwytamy za to co pod reką czyli fantę i colę i po raz pierwszy tworzymy jakieś koktajle na bazie ginu.

Docieramy na wyspę gdzie ma być lunch. Zamówienie wydaje się oczywiste ryba, dzień bez tilapii wydaje się nie być dniem realnym. Większość z nas zamawia filet z tilapii z frytkami, ja wyłamuję się łasząc na całą rybę z ryżem, a Marzena na filet z ryżem. Dlaczego to takie ważne, bo jesteśmy świadkami pracy restauracji w bardzo afrykańskim stylu. Od złożenia zamówienia po wydanie ostatniej czyli mojej całej ryby cały proces zajmie uwaga 3 godziny. Nasze ponaglenia powodują tyle, że kucharz przygotowuje pojedyncze porcje, które trafiają do nas na stół. I tak jedna osoba je, reszta patrzy. Dwie jedzą, reszta patrzy i tak na zmianę.

Mamy duży ubaw i kiedy wreszcie udaje się nam wszystkim zjeść posiłek najedzeni wracamy na ląd.

Stąd zupełnie spontanicznie moja kontrahentka ugandyjska zaprasza nas do swojej wioski. Dzwonimy do hotelu by móc zabrać po raftingu Ulę i Wacka, ale nie ma Ich jeszcze na miejscu. Nasza Koleżanka mieszka w bardzo ubogim sąsiedztwie, po drodze mijamy scenki rodzajowe, myjące się w jednej misce dzieciaki, które jedno po drugim namydlają ciała i głowy, a mama polewa je wodą z kanistrów, widzimy gwar i ruch przy studni, gdzie dzieciaki nabierają łapczywie wodę do baniaków by zdążyć przed zmrokiem, przy drodze jak jedziemy pojawiają się ciekawskie pary oczu dzieciaków i starszych. Niektórzy chowają się nie chcąc dać sobie zrobić zdjęcia, inni wręcz przeciwnie dumnie prężą pierś i pozują z całymi rodzinami.

Kiedy wreszcie docieramy na miejsce okazuje się że dom naszej Opiekunki to piękna willa murowana, z kilkoma pokojami, z wielkim ogrodem. Tu poznajemy Jej dwie Dziewczynki oraz Męża. Ale nie tylko oni na nas czekają, ponieważ zorganizowano tu mini party na naszą cześć na ławeczkach siedzi starszyzna wioski. Mamy do przekazania kolejne dwa ostatnie już kartony z rzeczami i mają one dzisiaj tutaj trafić właśnie do tych osób. Nasza uwagę zwracają bardzo eleganckie i odświętne stroje wszystkich uczestników tego spotkania. W zestawieniu z tym co za wielkim płotem jest to naprawdę niewyobrażalny kontrast. Gra muzyka ,miejscowi bardzo dobrze zbudowani chłopcy tańczą specjalnie dla nas. Nie trzeba długo czekać by zaprosili i nas do tańca. Pierwsze kroki ku uciesze wszystkich zgromadzonych i dużych i małych robi Marek. Potrzącha na wzór biodrami i opasany futerkiem dookoła bioder pląsa razem z tubylcami. Kiedy ustępuje miejsca na parkiet żwawo wskakuje Dorota, tu już są nawet piruety, zejścia do parteru, wygibasy, wielkie brawa.

Nie ujdzie i mi na sucho, ale mnie do tańca porywa starszy bardzo elegancki i delikatny pan. Pląsamy razem i bawimy się bardzo dobrze. Dzieciaki siadają nam na kolanach ciekawe dotykają naszych włosów i jasnej skóry. Symbolicznie obdzielamy rzeczami przywiezionymi z Polski kilka osób.

Wszyscy zadowoleni bardzo nam dziękują, a my zwiedzamy dom naszej Koleżanki i robimy sobie wspólne zdjęcia.

Kolacja pożegnalna przy świecach, są mowy pożegnalne i małe prezenty. Ula i Wacek pełni emocji opowiadają nam jak było na raftingu. Wrócili z niego bardzo zadowoleni.

Pora na spanie, jutro rano pobudka.

Pojechali i napisali: