Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Mali, Burkina Faso, Benin 23.01-09.02.2016

Pies na kolację


01-02-2016

Mija prawie tydzień od naszego pobytu w Afryce Zachodniej, trzeba to jakoś uczcić dlatego na śniadanie zamawiamy sobie omlety. Warto było bo to miły przerywnik w codziennych słodkich francuskich śniadaniach. Posileni ruszamy pieszo na pobliski targ z bydłem. Odbywa się tutaj raz na tydzień i jak łatwo się domyśleć jest wielkim wydarzeniem dla całej wsi.

Po drodze mija nas sporo wozów z osiołkami, które ciągną wielkie beczki z wodą. W koszach umocowanych do rowerów i motocykli jadą skrępowane linami i powrozami owce oraz kozy. Na rowerach i na kierownicach motocykli wiszą kury, perliczki i koguty i z daleka słychać gwar. Ostatnie metry wzdłuż drogi zajmują garkuchnie, pora śniadaniowa zatem tu wielki ruch. Wiele ciężarówek po bydło przyjechało zza granicy, kierowcy przed drogą powrotną muszą się najeść do syta. Wszystko jest bardzo przemyślane, w cieniu wielkiego drzewa spotykają się sprzedawcy drobiu, w specjalnych koszach utkanych z suszonych liści palmy siedzą skulone kury i perliczki. Obok na ziemi koguty i inne ptaki, nawet kaczki. Tu targi odbywają się dość szybko i w miarę cicho. Co innego kawałek dalej, gdzie na parkingu motocykli co jakiś czas właściciel donosi kolejne małe zwierzaki, które jak kupi cały komplet zostaną zapakowane do koszy i pojadą razem z nim. Rekord pojemności i wytrzymałości jednego takiego motorka bije pan na naszych oczach. Bardzo wprawnie, z pewnością nie robi tego po raz pierwszy upycha w koszu za sobą 7 sztuk kóz, które związane w obwarzanki wystają teraz pociesznie z kosza drząc się zawzięcie. Jedno takie „kozie pętko” zawiśnie na kierownicy po prawej stronie, drugie po lewej stronie, a jedna koza zwinięta w literę U pojedzie wprost na kolanach kierowcy leżąc na baku. Piramida ze zwierząt nie budzi naszego zaufania, a ich przeraźliwy płacz wręcz niechęć, ale kiedy kierowca rusza, zwierzaki zajmują swoje pozycje i się wyciszają. Pewnie tak samo dotarły tutaj na targ.

Musimy przedrzeć się przez plac by w biurze organizatora zgłosić naszą obecność. Jesteśmy jedynymi białymi na targu. Zanim dotrzemy do alejek ze zwierzętami wchodzimy w podcienie a tu stragany maści różnej. Najwięcej jest ubrań, materiałów, butów i to często używanych. Kolejne miejsce zajmują orzeszki kola i leki. Te drugie często z niewiadomego źródła, przeterminowane, wręczana są za małą opłatą nawet na sztuki przez domorosłych lekarzy. Przerażające to trochę.

Wśród wielu leków wykrywamy także maść na powiększenie pośladków, wydaje się to nam dość osobliwe patrząc na pośladki miejscowych pań i panien, ale widocznie mamy inne gusta i miarę wielkości. U zwierząt wielki ruch, z góry poznajemy zasady handlu, rozpoznajemy pojedynczych sprzedawców, hurtowników, maklerów. Bydło po zakupieniu zaganiane jest do pojedynczych małych boksów obok placu targowego. Widzimy jak chłopcy znaczą je farbą w różnych kolorach.

Wydaje się, że nie wzbudzamy wielkiego zainteresowania miejscowych. Nie ma tu dzieci i kobiet, bo targ to domena mężczyzn. Pewnie dlatego nikt nas nie zaczepia i nikt się na nami nie wlecze.

Możemy spokojnie obejść cały targ dookoła, zrobić zdjęcia  i by prócz bydła dotrzeć ze spokojem do osiołków, owieczek i kóz.

Wracamy do hotelu na coś do picia i wyjeżdżamy w stronę Beninu. Najpierw jednak małe zakupy owocowe w mieście.

Droga do granicy jest całkiem dobra i nie zajmuje nam zbyt wiele czasu, tym razem wizy nie budzą żadnych zastrzeżeń i możemy szybko wyjechać z Burkiny Faso. Jednak jak to zwykle radość nie może trwać zbyt długo. Tym razem burkiński celnik wyjmuje z bagażnika nasze pamiątki z Kraju Dogonów i jest przekonany, że są to antyki, i dlatego musi je zarekwirować.

Oczywiście że się nie zgadzamy. To przecież pamiątki z Mali a nie z Burkiny, poza tym robimy zestawienie kosztów jakie ponieśliśmy przy ich zakupie. Nic nie pomaga, decyzja zapadła, jedziemy dalej i dopiero w drodze powrotnej nasze bagaże zostaną nam zwrócone po kontroli speca od antyków, który oceni, czy są nowe czy stare. Zatem czekamy. Benin na pierwszy rzut oka niewiele różni się od poprzednich krajów. Wypatrujemy nowy kształt chatek, takich do tej pory nie było. Droga z asfaltowej dość szybko zamienia się w szutrową. Ludzie bo to niedziela zgromadzeni pod koroną największego drzewa w wiosce popijają piwo i bawią się przy muzyce. I to w każdej wiosce działa taki bar z samogonem i muzyka trudna do opisania.

Śpimy dzisiaj w hostelu, robi się dość szybko ciemno i ostatnie kilometry pokonujemy już w zupełnych ciemnościach. Kiedy docieramy na miejsce Sophie, córka słynnej w okolicy właścicielki wprowadza nas do budynku. Hmm, pierwsze wrażenie nie jest najlepsze, to jeden wielki plac budowy. Cały parter to jeszcze surowe pomieszczenia bez tynku i prądu, ze ścian wystają rurki i przewody. Do tego kręte schody wiodące na górę. Jestem w pełnej gotowości by zmienić nocleg, aż tu nagle zaskoczenie: bardzo ładne pokoje, w środku nawet klimatyzacja i wiatraki. Kiedy włączamy cały sprzęt prąd siada, szybko udaje się nam znaleźć główny włącznik i sytuacja powtarza się jeszcze kilkukrotnie. Ale szybko odnajdujemy wszystkie przyciski i generatory. Opanowujemy walizki, które wciągamy na linie przez specjalny otwór. Bawi nas to bardzo. Zabieramy latarki i idziemy na kolację. Josephine to bardzo żywiołowa czterdziestoletnia Murzynka, która mamuje 5 własnych dzieci, przygarnia także dzieci wioskowe i ma mnóstwo pozytywnej energii. Poznajemy ją w pełnej gali kiedy wjeżdża wraz z mnóstwem gości na podwórko. Okazuje się, że stowarzyszenie, które założyła, któremu przewodzi od kilku lat otrzymało grant na ogródki i jest okazja do świętowania.

My jak to zwykle biegamy po podwórku trochę z naszymi stolikami i ławeczkami by mieć światło. Poznajemy Tatianę, która jest prawą ręką Josephine. Ta -  bardzo zajęta dzisiaj pojawia się tylko na chwilę by nas powitać i ustala plany na jutro.

Maluchy, których tu pełno siadają nam na kolana i dają się tulić. Posileni wracamy do naszego hotelu by posiedzieć sobie jeszcze na tarasie. Muzyka spod pobliskiego drzewa jeszcze gra, byliśmy tam przed nasza kolacją to miejscowa dyskoteka. Panie od razu ugościły naszych panów nalewając im świeżego piwa a nam wolno było podrygiwać razem z dzieciakami. Teraz jeszcze przez chwilę wszyscy się bawią, ale kilka minut po 22 muzyka cichnie i wszyscy rozchodzą się do domów. Cały czas mamy przed oczami mięso, które grillowane na małym ogniu rozdawane było pomiędzy uczestników imprezy. Wiemy na pewno, że jedzono psa…

Pojechali i napisali: