Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wenezuela 1-19.02.2015

Caracas nie takie straszne


10-02-2015

Koniec naszego pobytu na ranczo. Przed nami lot do Caracas. Lecimy by obalić mit, że miasto to jest aż tak bardzo niebezpieczne, że należy je omijać.

Na lotnisku spotykamy się z naszą miejscową przewodniczką Weroniką, która odbiera nas i zaczyna opowiadać o swoim mieście jak tylko wsiądziemy do busika. My póki co skupiamy się na szarych budynkach, nijakiej atmosferze i niewielkiej liczbie zabytków. Oczywiście ograniczamy się do kilku niezbędnych rzeczy, które zabieramy ze sobą na spacer, reszta zostaje w autobusie.

Weronika pokazuje nam Kapitol, potem Plac Boliwara, zaglądamy do domu gdzie urodził się bohater narodowy Libertador Simon Bolivar.

W mieście mnóstwo ludzi, raczej nas pozdrawiają niż straszą. Nie czujemy się ani przez chwilę zagrożeni.

Udajemy się na posiłek, miejsce nie wygląda na wyjątkowe, choć zgodnie z tym co mówią przewodniki, to w samym Caracas jest ponad 2000 knajpek. Ale znajdujemy coś dla siebie, nie smakuje to jednak najlepiej.

Przez chwilę mamy okazję poznać historię wujka Luisa a potem już gnamy do miasteczka uniwersyteckiego, które jest wpisane na listę UNESCO.

Przejeżdżamy przez zielony campus, tętniący życiem. Widzimy kilka fakultetów, potem zatrzymujemy się przy górze Avila by wjechać kolejką linową na górę. Na szczęście ta w Caracas działa, liczyliśmy bardzo na przejażdżkę kolejką w Meridzie ale tamta nie działała i nie będzie działać przez najbliższe trzy lata.

Po drodze ładny widok, Caracas tonie w słońcu, z samej góry już mniej widać, bo nadciągają chmury tuż przed zachodem słońca. Ale i tak warto pospacerować, znajdujemy tutaj stoisko z kawą i czekoladą.

W drodze do hotelu niektórzy z nas podsypiają.

Nie mamy już ochoty na kolację, zostajemy zatem w hotelu, spotykamy się nad basenem, by napić się czegoś i zjeść tylko owoce.

Ja jeszcze muszę wyjaśnić sprawę z pokojem, który niespodziewanie dzielę z inną dziewczyną, bynajmniej z naszej grupy…

Pojechali i napisali: