Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Moskwa i Kamczatka

Off road na Kamczatce


26-07-2019

Rano śniadanie

Niektórzy z nas zmarzli w nocy, choć pewnie dlatego, że nie wypatrzyli wstawionego do domku piecyka. On wystarczająco nagrzał całe pomieszczenie, by było ciepło. Rano było rześko, na trawie widać wielkie krople rosy, słońce powoli przebija się coraz śmielej i ogrzewa powietrze, jednak do śniadania siadamy w kurtkach i polarach.

Nasza Sasha, która towarzyszy wyprawie i która jest naszą szefową kuchni zaskakuje nas każdego dnia, po wczorajszej pysznej kolacji, dzisiaj serwuje nam owsiankę z owocami, poza tym mamy pieczywo, dżem i wędlinę oraz ser. Każdy z nas rozsmakowuje się także w sernikach, małych plackach z twarogiem, które wyjątkowo dobrze komponują się z dżemem porzeczkowym.

Po śniadaniu mamy chwilę, by spakować swoje rzeczy, auto podjeżdża najpierw pod kuchnię, bo trzeba zabrać cały nasz dobytek, który ciągniemy ze sobą po bezdrożach Kamczatki. Jedzie z nami wszystko — od butli gazowej, przez naczynia, wodę pitną i wodę do mycia, zapasowe paliwo, jaja, mąkę, owoce i warzywa, ryby, jedzie z nami i mięso. Trochę to trwa, zanim wszystkie naczynia i produkty zostaną najpierw posegregowane do odpowiednich pojemników, a potem wprawnie ułożone w samochodzie. Dopiero wtedy możemy pakować nasze torby i plecaki. Dzisiaj zapowiada się prawdziwa droga po wertepach, bo nasi przewodnicy zupełnie inaczej, znacznie ciaśniej i bezpieczniej poukładali nasze torby.

Off road na Kamczatce

Nie mamy wcale asfaltu w planach, przed nami 5 godzin drogi off road. Zaczyna się niewinnie, ale to tylko droga dojazdowa, zaraz zamieni się w wąską drogę leśną, wcale nie taką pustą. To jedyny szlak, by dotrzeć do wulkanu Tołbakczik, nie tylko tam dojechać, ale i stamtąd wrócić. Zatem co jakiś czas zjeżdżamy na bok taranując sosny i krzewy, by przepuścić auta jadące z naprzeciwka, a że nikt tutaj nie jeździ samochodami małymi, na trasie spotykamy tylko Kamazy i Iły to nierzadko trwa mała narada pomiędzy kierowcami, który z nich i dokąd powinien zjechać, by ten drugi mógł przejechać.

Musimy zrobić przystanek, by skorzystać z leśnej toalety. To dopiero jest przeżycie, jak tylko wysiądziemy z auta nagle pojawia się wokół nas bzycząca i zjadliwa chmara komarów, są straszliwie natrętne, wciskają się do ust, oczu i uszu. Łatwo sobie wyobrazić, jak wygląda sikanie w krzakach, jak tylko wystawimy pupę w krzaki ta sama chmara komarów obsiada wszystko, co wystawiliśmy z naszych spodni. I jak się tu oganiać, jak je odgonić?

To dopiero trudność.

Jednak wracamy do auta i jedziemy dalej, po kilku godzinach drogi zgłodnieliśmy nieco, najpierw przeprawialiśmy się przez szerokie koryto rzeki, akurat suchej teraz, potem była rzeką z wodą, ale było zbyt wcześnie by zrobić przerwę na piknik, nie w lesie w obawie przed komarami, ale na polanie. Teraz znaleźliśmy jednak miejsce idealne, wielka czarna pustynia, wszędzie dookoła mnóstwo pyłu wulkanicznego, cudny widok na wulkany i nasz stolik z naleśnikami, owocami i chlebem. Sasha po raz kolejny miała świetny pomysł co przygotować, by nas chwycić za serca.

Zajadamy się i jedziemy dalej. Około 15 docieramy na miejsce. Nasza baza leży pośród wulkanów, w martwym lesie, który w wyniku erupcji pozostał całkiem suchy, jednak w niektórych miejscach odkrywamy już odżywająca świeżą zieleń. Najpierw musimy rozstawić namioty, które staną się naszym domem na najbliższe dwie noce.

Nasz przewodnik szybko robi instruktaż i za chwilę rozstawiamy namioty, a potem szykujemy się na trekking.

Pierwszy trekking

Najpierw naszym autkiem nazwanym przez Ulę „Zieloną budką” ruszamy pod jeden z wulkanów, dzisiaj celem będzie wejście na jedną z hałd usypanych w wyniku erupcji. Ścieżka wydeptana, jednak wejście nie jest takie łatwe, bo usypujący się spod stóp żużel nam nie pomaga. Każdy musi wyrobić sobie swoje tempo marszu.

Zdobywamy szczyt dość szybko. Nasz przewodnik robi nam test, jak sprawnie maszerujemy, by jutro wyprawić się wyżej i dalej.

Na szczycie rozsiadamy się z widokiem na całą okolicę. Nie chce się nam wcale schodzić.

Docieramy do bazy po tym jak obeszliśmy krąg z życzeniem po środku i złożeniem na samym końcu kamienia.

Noc pod gwiazdami

W bazie robi się ciemno. My zasiadamy przy wspólnym stole na kolejnej pysznej kolacji. W namiotach chłodno, rozkładamy nasze śpiwory, dopompowujemy maty i po długich rozmowach układamy się do snu. Jeszcze ostatnie zdjęcia naszych namiotów pod gwiazdami i licząc, że nie zrobi się zbyt zimno staramy się zasnąć.

Pojechali i napisali: