Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Moskwa i Kamczatka

Rafting z komarami


29-07-2019

Urodziny mojej Zośki

Dzisiaj moja Zośka ma roczek, dlatego do śniadania stawiam szampana, a że nasza Sasha przygotowała naleśniki z kawiorem i masłem pięknie się nam to komponuje od samego rana. Tak zaczynamy tydzień. Przyspieszamy nieco, bo przed nami rafting.

Pakujemy się na rafting

Mimo kilku prób nie udało się nam ustalić, co mamy zabrać na rafting i jak się ubrać. Zatem trochę po omacku pakujemy bieliznę termoaktywną, nasze kurtki na deszcz, spodnie trekkingowe i nawet buty. Jedziemy do miasta, a potem na przystań. Tu okazuje się, że nasze obawy były bezpodstawne, dostajemy cienkie sztormiaki i spodnie, a nawet kalosze.

Jednak szybko orientujemy się, czego nie zabraliśmy. Nieocenione mogłyby być siatki na komary, spraye na komary, a może nawet krem na słońce.

Ruszamy do rzeki, tu odbywa się krótki instruktaż co i jak na łodzi, poznajemy kolejne komendy oraz przedstawiamy się sobie nawzajem. Płynie dzisiaj 20 osób z Rosji, Polski i Niemiec.

Koszmarne komary

Komary nie dają nam żyć, tylu ich jeszcze nie było nigdzie jak do tej pory. Nie nadążamy się oganiać, chcemy jak najszybciej wsiąść do pontonu licząc na to, że na rzece będzie ich mniej. I rzeczywiście jak tylko zaczynamy spływ komary rozpraszają się, słońce świeci, woda chlapiące spod dzioba pontonu nawet nie wydaje się bardzo zimna.

Ale kiedy nasz kapitan zapowiada, że przed nami aż 33 kilometry na rzece to miny nam trochę rzedną.

Nie zamierzamy się jednak tym przejmować. W naszej łódce 10 osób z Polski. Bawimy się przednio pokonując kolejne progi. Nie jest to z pewnością najtrudniejszy rafting na świecie, nie jest też bardzo wymagający, za to rzeka jest piękna, widoki na prawo i lewo cudne.

Kapitan dzielnie wydaje kolejne komendy przeprowadzając nas bardzo wprawnie przez kolejne zakręty na rzece.

Obiad na trasie

W połowie trasy mamy przerwę na obiad. Ten jednak musimy najpierw sami przygotować. Rozpalamy ognisko, na wielkim ruszcie stawiamy dwa czajniki i kocioł wody. Będzie zupa ucha. Na razie jednak ciasnym kręgiem otaczamy ognisko wierząc, że dym i ciepło odgonią komary, niestety te szaleją dzisiaj jak opętane. Nie wiemy, jak się ustawić i co zrobić, by choć na chwilę przed nimi uciec. Nasze rzeczy są całkowicie mokre, kolejne fale nieźle nas zalały, od skarpetek po czubek głowy. Ociekamy, suszymy się trochę i czekamy na obiad.

Jako przekąskę podkradamy kilka kromek chleba i pomidory oraz cebulę, do kociołka z wodą panowie wrzucają ziemniaki, dodają przyprawy, wkładają ponacinane dwa wielkie łososie, potem dodają listek laurowy, przyprawy, sól i pieprz, wrzucają pomidory i cebulę i każą jeszcze chwilę czekać.

Zupa gotuje się całkiem mocno, a komary nie dają za wygraną, dookoła nas jest aż czarno. Włażą do ust, nosa, uszu, oczu, nikt nie ma odwagi pójść do toalety, bo najpierw musi przedrzeć się przez komary, których w powietrzu są miliony, a potem jeszcze przykucnąć w naszym przypadku i wystawić kawałek ciała na zewnątrz. Krąg wokół ogniska jest bardzo ciasny, nie wszystkim udało się zająć miejsca w bezpośrednim dymie, zatem rozpalają obok naszego ogniska konkurencyjny ogień, by móc się ogrzać, ale i okadzać.

Widzimy jak wprawnie panowie kapitanowie wyławiają wielką chochlą utopione i już zapewne ugotowane komary i muszki z zupy. My stajemy się coraz bardziej głodni. Wreszcie na stole pojawiają się przekąski: słonina rosyjska, chleb czarny, salami, ogórki a jako danie główne każdy dostaje wielką miseczkę zupy z kawałem łososia w środku. Zajadamy się, bo zgłodnieliśmy już mocno.

Na deser są cukierki i placki z kondensowanym mlekiem. Pada deszcz, ale nam powoli trzeba się zbierać, musimy na nowo ubrać nasze stroje raftingowe i zmierzyć się z drugą częścią trasy. Zapał trochę w nas opadł, ale nie dając po sobie poznać, odganiając się coraz szerszymi łukami idziemy do łodzi. Musimy jeszcze chwilę zaczekać, bo trzeba wygasić ognisko, posprzątać po sobie śmieci, umyć naczynia, a to trochę trwa. Niektórzy w tym czasie łapią za wędki i wyciągają jeden za drugim piękne i tłuściutkie pstrągi rzeczne.

Płyniemy dalej

Z trofeum wsiadamy wreszcie na pontony i ruszamy. Mamy 13 kilometrów do przepłynięcia, pierwsze już zakręty zapowiadają wiele emocji, może nawet więcej niż przed obiadem, woda chlapie i to mocno, my piszczymy z zachwytu. Nie wiadomo kiedy robi się prawie 17, a my przybijamy do brzegu. Teraz zdejmujemy nasze kamizelki i wyciągamy na brzeg ponton, przed nami jeszcze jedno zadanie, trzeba wypompować powietrze z pontonu. Układamy się niczym śledzie gęsto jeden obok drugiego na pontonie i wyduszamy z niego powietrze, ale się nam to podoba. Kiedy i to zadanie gotowe, zdejmujemy nasze stroje ochronne, kalosze, pakujemy to do specjalnych worków i sięgamy po rozgrzewający koniaczek, a panowie na sam koniec przygotowali toast za rafting: szampanskoje.

Oddaliliśmy się od Esso, gdzie mieszkamy, ponad 60 kilometrów. Teraz przed nami droga powrotna. Pan podwozi nas pod sam hotel. Czasu mało, a planów sporo. Szybki prysznic i wskakujemy do bani, która już przygotowana czeka na nas. Jest jeszcze i basen. A Sasha działa w kuchni szykując dla nas jak zwykle pyszną kolację.

Pojechali i napisali: