Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Moskwa i Kamczatka

Wejście na wulkan Tołbakczik


27-07-2019

Wczesna pobudka

Większość z nas budzi się wraz z niemiecką grupą, która już o 4:30 zbiera się na śniadaniu, a potem rusza na wulkan, u nich w planach wejście na sam szczyt wulkanu. My staramy się dospać jeszcze troszkę. Nasz plan na dzisiaj to wulkan Tołbakczik, ale nie sam szczyt, za to jaskinie wulkaniczne, spacer po lawie, wejście na jeden z niższych szczytów kompleksu.

Śniadanie smaczne jak zwykle, potem ruszamy gotowi do trekkingu. Pogoda jak na zamówienie, świetna przejrzystość. 

Przed nami planowane 5 godzin w górach. Jesteśmy jedną z dwóch grup, która rusza w góry. Idzie się bardzo dobrze, przewodnik trzyma równe tempo, co pomaga, mamy zmienność podłoża, najpierw żużel, potem śnieg, następnie lawa. Nie możemy napatrzeć się na ciastowate formacje wylewającej się i zastygłej lawy. Jej długi jęzor sięga kilka kilometrów od samego wulkanu. Zastygł w tak niesamowitych formach pełnych szczelin, pęknięć, żłobień, a my teraz starając się nie wpaść w żadną z nich idziemy do pierwszej jaskini. Jest w niej całkowicie ciemno, mamy czołówki, by się tam dostać, trzeba pokonać ostre zejście w dół potem chroniąc głowę i uważając na nogi wchodzimy coraz głębiej i głębiej.

Jaskinia w drodze na wulkan

Niesamowite formacje, zastygła lawa, kolorowe minerały, to wszystko stanowi o wyjątkowym wnętrzu jaskini. Nasz przewodnik ma w planach pokazać nam jeszcze jedną pieczarę, ta będzie nową także dla niego. Przy okazji małego przystanku posilamy się nieco przekąskami, a potem korzystamy z okazji do zdjęć. Kadrów jest tu tyle, że moglibyśmy robić zdjęcia non stop, ale wtedy w ogóle byśmy nie pokonali żadnej odległości, a szczyt czeka. Niby się nie spieszymy, a jednak pilnujemy czasu.

W bazie została Ela i Sasha, która miała przygotować nam obiad.

Idziemy wzmocnieni o kierowcę, który poza naszymi dwoma przewodnikami wybrał się z nami na spacer. Tym nam raźniej. Ostatnie metry podejścia na szczyt do łatwych nie należą, posapujemy trochę, ale widoki dookoła rekompensują nam trud i zmęczenie.

Na szczycie wulkanu

Widoczność nawet lepsza niż rano i dzięki temu możemy zobaczyć sporo ośnieżonych szczytów wulkanów wokół. Na piknik zejdziemy nieco niżej. Jak pysznie smakują teraz kanapki, jabłuszko i czekoladka od Sashy. Wszystko przygotowane i spakowane do małych torebeczek. Jeden z przewodników w swoim plecaku targał dla nas termos z gorąca herbatą. Odpoczynek niestety dobiega końca i zaczynamy schodzić.

Trudy schodzenia

Niestety już po kilku metrach Krzysiowi usuwa się spod stóp kamień i upada na tyle nieszczęśliwie opierając się na ręce, że palec wydaje się złamany.

Szczęśliwie mamy bandaż. W poszukiwaniu czegoś do usztywnienia ręki wpadam na pomysł, że długopis może się nam tu przydać i obwiązujemy go, by przytrzymać palec.

Jeszcze uważniej schodzimy na parking.

Przy wyjeździe z parku musimy się wpisać ponownie do księgi w biurze parku, przypadkowo dowiadujemy się, że pan, który jest tutaj inspektorem dwukrotnie zdobył Mt. Everest, bez zastanowienia postanawiamy się z nim przywitać. A tam jak się okaże, pan buduje swoją nową bazę, także z dwoma pokojami gościnnymi, zaprasza nas do środka i wyjmuje z kartonu metalowe piny – znaczki, które własnoręcznie robi.

Oryginalne pamiątki z Kamczatki

Najpierw pokazuje nam te, na które dzisiaj w pełni zasłużyliśmy zdobywając wulkan, możemy wybrać sobie różnokolorowe plakietki z napisem: „Zdobyłem Tołbakczik”” i napisem Kamczatka. To nie koniec asortymentu, bo z drugiej torebki wyjmuje znaczki z niedźwiadkami i napisem: „Tu zaczyna się Rosja. Kamczatka”. Te się nam bardzo podobają, występują w różnych wersjach kolorystycznych.

Na koniec pan Aleksander pokazuje nam jeszcze całą rzeszę innych znaczków, pinów i zaczepek, ma też magnesy, a nawet kartki pocztowe. Szał zakupów trwa, tracimy wymienione pieniądze. Na szczęście, bo poza tym miejscem od dwóch dni nie było żadnej okazji, by kupić cokolwiek.

Wracamy na obiad

Wracamy do auta, robi się już całkiem późno, nasz kierowca chyba zgłodniał, bo wiezie nas tak do bazy, że mało nam głowy nie urwie. Wytrzęsieni, ale bardzo zadowoleni najpierw jemy obiad. Potem troszkę odpoczywamy, by późnym popołudniem wybrać się na kolejny spacer. Tym razem już tylko po najbliższej okolicy po martwym Lesie. Finałem spaceru jest wejście do wąskiej jaskini z lawy. Jest tak niska i mała, że trzeba się w niej niemal czołgać, to nie przeraża Kariny, która najpierw pokonuje jaskinię sama, a potem dzielnie towarzyszy Sashy dodając jej otuchy.

Prysznic to luksus

Wracamy na kolację, przed nią jednak wielki rarytas, czyli nasza kolej dzisiaj na prysznic. W małym domku zbudowano dwie kabiny, wodą napełnia się pięciolitrową butelkę plastikową. Która ma 5 dziurek, przez które po odkręceniu zakrętki leje się woda. Szybko organizujemy wewnętrzną kolejkę i do 21:00 jesteśmy już wymyci. Teraz siedzimy przy ognisku, wznosimy toasty za przyjaźń polsko-rosyjską.

Nad nami ciemna noc, gwiazdy i czar Kamczatki.

Pojechali i napisali: