Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Moskwa i Kamczatka

Ostatnia wyprawa na wulkan


02-08-2019

Wczesne śniadanie

Szykujemy się na wejście na wulkan Mutnovsky. Najpierw umówiliśmy się, że namioty poczekają wraz z naszymi bagażami aż do powrotu, ale okazuje się, że deszcz może pokrzyżować nam plany i lepiej byśmy bagaże spakowali już teraz. Ela zostaje w namiotach wraz z Sashą oraz Wową, a my w pełnym rynsztunku ruszamy do wulkanu. Żeby nie było zbyt łatwo, przed nami cała godzina jazdy po wertepach takich jak wczoraj wieczorem.

Na wulkan marsz

Mamy czas by przygotować się do wymarszu, jesteśmy pierwsi i jedyni na wulkanie. Pogoda jak marzenie, sam nasz przewodnik nie może się napatrzeć i nadziwić cudnym widokom wokół. Wrzucamy czwarty bieg, idziemy szybko, równo i miarowo. Marudzimy od czasu do czasu, bo chcielibyśmy więcej czasu na zdjęcia, ale rozumiemy, że w ten sposób doszlibyśmy na szczyt dopiero jutro. Z daleka widać wyraźnie dymiące fumarole, piękne kłęby dymu unoszą się pionowym słupem do nieba. Wygląda to zjawiskowo na tle błękitnego tła. Poza tym skały mają tutaj cudne kolory, układają się one warstwami tworząc barwną mozaikę.

W sumie pokonamy 15 kilometrów, idąc w górę nie spotkamy nikogo, jako jedyni dotrzemy do jeziorek w kraterze wulkanu mając na nie piękny widok, tylko my, chmurki i błękit nieba.

Gdzieś na dole zaczynają majaczyć pierwsi turyści, którzy rozpoczęli swoją wspinaczkę po nas. Ostatni kawałek drogi wiedzie po stromej skale i pomagamy sobie wspinając się po linach.

Jesteśmy zmęczeni, ale zachwyceni ostatnią naszą wyprawą na wulkany. Tak miało być, przy tej pogodzie jest cudnie.

Śniadanie z widokiem

Mamy czas by siąść sobie z widokiem na dymiące kratery i zjeść drugie śniadanie. Grupy wchodzące teraz na szczyt mogą nam pozazdrościć. A my stajemy się świadkami nagłego załamania pogody, i to, co było widoczne jeszcze przed kilkunastoma minutami, ba! — to, co uwieczniliśmy na naszych zdjęciach znika nagle w gęstej mgle i nie ma już takich widoków, robi się szaro, mlecznie, nie widać szlaku. Schodzenie nie jest łatwe, dlatego w szeregu jeden za drugim odszukujemy drogę i powoli docieramy do auta.

Kolejne grupy, które przyjechały pod wulkan wydają się rozczarowane warunkami, niektórzy nie widzą sensu, by wspinać się na górę. Są i tacy, którzy od razu składają broń i zostają w samochodach.

Obiad i imieniny

My za to brudni, ochlapani błockiem, wodą a teraz też mokrzy od siąpiącego deszczu jesteśmy zachwyceni. Po drodze robimy jeszcze krótki postój przy niewielkim wodospadzie i wracamy do bazy. Tu umówiliśmy się na obiad. kiedy dotrzemy na miejsce namioty nasze są już złożone, a bagaże schowane w namiocie świetlicy. Sasha po raz kolejny gości nas pysznościami.

I kiedy wydaje się nam, że wszystkim się spieszy, by jak najszybciej dotrzeć do miasta, nasi opiekunowie zachowują wyjątkowo dużo spokoju. A ponieważ u nas nie ma dnia bez okazji, dzisiaj obchodzimy imieniny Kariny. Gromkie sto lat, całusy, szampan.

Spokojne popołudnie

Zakładamy, że teraz to już pójdzie jak po maśle i chcemy brać się za składanie namiotu, ale nie, Sasha myje i wyciera sztućce, ale robi to precyzyjnie, po jednej sztuce, bardzo powoli i dokładnie. Wowa, zamiast pakować garnki i składać naczynia, pomalutku przekłada pudełka i kartoniki. Żenia zniknął i zamiast pomagać, biega za dronem, a kierowca? A kierowca … poszedł na grzyby.

Skoro im się nie spieszy to i nam się nie spieszy, a czas biegnie. Ostatecznie ruszamy o 17:00, po drodze kilka postojów i o 22 jesteśmy na miejscu.

Pożegnanie ekipy

To ostatni wspólny dzień z naszą ekipą, od jutra każdy z nich uda się do nowych zajęć. Będą nowe grupy dla jednych, odpoczynek dla drugich. Długo ściskamy się przed naszym hotelem dziękując za wspólnie spędzone dni.

To był cudny czas na Kamczatce!

Pojechali i napisali: