Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 22.09-11.10.2019

Wspaniałe wodospady


29-09-2019

Lecimy na północ

Poranny lot do Bahyr Dar wyciąga nas z łóżek. Dobrze już znamy lotnisko w Addis więc idzie bardzo sprawnie, załapujemy się na odprawę grupową i już o 10:00 lądujemy na północy kraju nad Jeziorem Tana. Tu czeka na nas busik, przesiadamy się z jeepów do jednego busa, co ułatwi mi opowiadanie o kraju i tym, co zwiedzamy. Najpierw jednak postanawiamy się zakwaterować.

Zmiana pokoi

Hotel wydaje się całkiem nowy, jednak niespodzianek nie brakuje. Wprawdzie zostajemy tu na jedną noc, ale po tym, jak Wiesia poprosiła o zmianę pokoju, bo ściany były wilgotne, sprawdziłam pozostałe pokoje i możliwość zamiany. Manager musiał ulec i tak w pół godziny, które nam zostały do zbiórki wszyscy przenosimy się do innych pokojów.

Nawet jeśli to tylko jedna noc, to pokoje są dużo większe i bardziej wygodne. Te się nam zdecydowanie bardziej podobają.

Czas na kawę

Zanim ruszymy na zwiedzanie wodospadów obiecana kawa. Po wcześniejszych przygodach z kawą przy drodze pozwalamy wybrać miejsce naszym przewodnikom. Pada na małą kawiarnię zaraz przy drodze. Dwie panie, które parzą kawę, od razu widać, że są do nas bardzo pozytywnie nastawione i bardzo uśmiechnięte. Siadamy jak to zwykle przy małych zydelkach, a dziewczyny przecierają stoliki, potem rozsypują na nich trawę, która jest imitacją obrusa. Kawa parzy się we włoskich kawiarkach na rozżarzonych węglach. Wygląda bardzo obiecująco, kiedy panie naleją kawę do małych typowych dla Etiopii filiżanek, pojawiają się ku naszemu zaskoczeniu oka tłuszczu. Nie przekonuje nas tłumaczenie, że to robusta, a nie arabica, ale pijemy. I musimy zgodnie przyznać, że to najlepsza dotychczasowa kawa, prawie gęsta, czarna jak smoła, bardzo aromatyczna.

Ruszamy do wodospadów

Dalsza droga do wodospadów wiedzie przez małe wioski. Życie tętni na całego, sporo bydła na drodze pędzonego przez mężczyzn i chłopców, sporo dzieci bawiących się w rowach. Gdzieś daleko grzmi i pojawiają się ciemne chmury, ale zbyt daleko byśmy traktowali bardzo serio. Poza tym pora deszczowa tak się nam wplotła w naszą codzienność, że jej prawie już nie zauważamy.

Docieramy nad wodospady, a tu jak zwykle niespodzianka. Wielka wycinka drzew, powalone na boku drogi są teraz wiązane w snopki i na plecach zabierane do pobliskich wiosek. Niestety większość ludzi idzie tą samą ścieżką co i my nad wodospady. Zatem musimy cały czas uważać, by nie dostać z prawa lub lewa konarem, lub gałązką od przechodniów. Oni nie uważają i co jakiś czas słychać au i auć.

Wreszcie nasza droga się dzieli, oni idą dalej a my zbaczamy i zaczynamy podejście, by móc zobaczyć wodospady z przeciwległej skały. Wyglądają imponująco, ilość wody w porze deszczowej musi robić wrażenie, wprawdzie nie mamy zbyt wiele słońca, ale na pocieszenie piękne błękitne niebo i sporo malowniczych białych chmurek.

Obchodzimy wodospady korzystając z widoków. Towarzyszy nam chmara dzieciaków i sprzedawców. Gdzieniegdzie musimy uważać na krowy, kozy i owce. Deszcz nas goni, uciekamy, ale pierwsze wielkie krople nas dosięgają, jednak trwa to tylko chwilę, przechodzimy na drugą stronę, gdzie widać wodospady z bliska. Niestety deszcz mży, a co za tym idzie droga staje się coraz trudniejsza. Śliskie są kamienie, rozmiękła ścieżka, coraz więcej wokół nas pomagierów, z kijami i tych gotowych podać rękę. Czasami mamy wrażenie, że bardziej przeszkadzają niż pomagają. Nie poddajemy się maszerując dalej.

Żmudna wędrówka

Niestety kamieni jest coraz więcej, nagle droga staje się bardzo trudna, nasze obłocone buty nie trzymają się już podłoża, a pomiędzy kukurydzą wąskie przejście pełne błota. Najpierw niestety Basia ześlizguje się z kamienia i wywraca w błocku, potem kolejne osoby wpadają po kostki w błoto, wyłazimy z kukurydzy ubłoceni, ale zadowoleni. Kolejna przygoda.

Za przejściem stoi już zwarta gromada gotowa nam wyczyścić buty, nie warto jeszcze korzystać, zanim nie dotrzemy w pobliże autobusu, zatem zabieramy dzieciaki z nami. I rzeczywiście tuż przed wejściem do auta odbywa się mycie butów.

Ja załapuję się nawet na podwójną ekipę, obiecałam jednemu i drugiemu, buty na szczęście dla nich są tak brudne, że obaj mają co robić.

Czas na lunch

Zamawiamy go z trasy, by zdążyć zrealizować nasz program. Na miejscu okazuje się, że w restauracji szykuje się wesele, o czym zapomniał nas poinformować manager przyjmując zamówienie. Jedzenie dla nas jest wprawdzie gotowe, za to miejsca nie. Na szybko ustawiają najpierw stolik w ogródku, potem zamieniają na miejsca pod dachem.

Wreszcie pojawia się jedzenie — niestety nic nam nie smakuje, zupa nie przypomina zupy, a drugie dania są po prostu zimne i niesmaczne. Nie mamy nic na ich obronę, a deser, czyli pocięty na kawałki naleśnik przesądza całą sprawę.

Zwiedzamy klasztor

Marudzimy i płyniemy do jednego z klasztorów na Jeziorze Tana. Wycieczka bardzo udana, klasztor odnowiony w dość pstrokaty sposób, ale nasz przewodnik bardzo zaangażowany, mając wybrać najważniejsze sceny pokazuje nam jedna po drugiej każdą scenę z Biblii.

Rejs

Prawie święci okrętujemy się ponownie na łódce i płyniemy do miejsca gdzie zaczyna się Nil Błękitny. Tu mamy szczęście, bo wypatrujemy hipopotamy. W drodze do brzegu nad jeziorem widać pioruny i słychać grzmoty, zachodzące słońce przebarwia wodę na pomarańczowo.

Burza zastaje nas już w hotelu. Wieczorem wybieramy się na kolację nieopodal. Będą soki (bo wcześniej kupiłam kilogramy owoców, które dostarczyłam do restauracji), będzie tort, bo świętujemy uroczystość Wiesi, a jedzenie znowu takie sobie.

Dobranoc.

Następny dzień

Pojechali i napisali: