Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 22.09-11.10.2019

Żegnamy Etiopię Południową


28-09-2019

Przed nami droga do stolicy

W ten sposób zamkniemy naszą pętlę po Etiopii Południowej. Najpierw jednak przed nami kilka atrakcji. Po śniadaniu wybieramy się na spacer z przewodnikiem, szybko się okazuje, że przewodnik nie odróżnia dzioborożca od orła więc dalej idziemy już sami. Z bliska widzimy marabuty i sporo innego ptactwa wodnego. Atmosfera rozluźnienia w mieście dość widoczna, wczorajsze święto daje się odczuć wszędzie.

U pucybuta

Na koniec spaceru mamy tak bardzo ubłocone buty, a chłopcy stojący obok aż proszą się o zarobek, zatem Renata i Solomon korzystają z usług tutejszych pucybutów i dają sobie wymyć buty, Renata ryzykuje sporo, bo to białe adidasy, ale okazuje się, że chłopiec potraktował je z dużym znawstwem.

U rastafarian

Kolejny nasz przystanek to park ze strusiami, zanim jednak tam dotrzemy zatrzymujemy się w miejscowości Szeszamene słynącej z aktywnej grupy rastafarian, którzy otrzymali od Hajle Salasje kawał ziemi i urzędują tutaj na dobre. Natychmiast pojawia się samozwańczy przewodnik, co do którego trzeźwości mogę mieć wątpliwości i prowadzi nas do domu starszyzny, a potem do ich własnego kościoła. Tam jednak dość szybko okazuje się, że nam kobietom wejść do niego nie wolno, bo nie mamy spódnic, a panom to nawet nie wiemy dlaczego. Ostatecznie rezygnujemy z wizyty. Nie przeszkadza to kolegom rasta, by iść za nami jeszcze kawał drogi proponując „zioło”. Spragnieni i poszukujący toalety oraz kawy znajdujemy hotel, tu mają tylko toaletę, na kawę postanawiamy zatrzymać się w przydrożnej kawiarni, jakich tutaj wiele.

Bójka zamiast kawy

Stajemy na poboczu. Mężczyzna, zapewne właściciel, zaczyna ustawiać nam stoliki i małe zydelki, my snujemy się, ktoś robi zdjęcie i się zaczyna wielka awantura. Z małej na pozór knajpki wychodzi gromada dobrze już pijanych mężczyzn, zbiera się na bójkę. My szybko chowamy się w samochodach, ale niestety przed maską pierwszego z nich tłum ludzi, tuk tuki, a najbardziej rozszalały chłopak tłucze pięścią w maskę samochodu. Wygląda to groźnie, nagle obok ktoś strzela chyba tylko z kapiszonów, ale na chwile to studzi atmosferę. Jednak nie możemy nadal ruszyć, bo tłum kłębi się przed samochodem i ani myśli się rozejść.

Wreszcie trochę na siłę wymuszamy szpaler i uciekamy spod kawiarni. Cisza, nikt nic nie mówi, sytuacja nie była miła. Oby się nie powtórzyła, apetyt na kawę nam oczywiście minął.

Piesze safari

Dobrze, że kolejny punkt programu to piesze safari w jednym z parków. Nie spodziewamy się tu wielkich cudów, ale od wejścia towarzyszą nam strusie, a potem mamy okazję wypatrzeć jeszcze gazele Granta i guźce. Najfajniejsze jest to, że spacerujemy po parku pieszo. Łąka pachnie, kiedy zruszamy ją przedzierając się przez chaszcze.

Kawałek drogi dalej nad jeziorem zatrzymujemy się na lunch, na grobli wypatrujemy liczne stado pelikanów, niestety też bardzo poranione konie.

Jedzenie w cieniu wielkich drzew jest bardzo smaczne, a soki wyborne. Dalsza droga to już tylko przejazd do stolicy.

Nie uronić ani kropli wina

Hotel blisko lotniska, bo jutro wcześnie rano lecimy na północ. Zatem teraz tylko kolacja, której niestety nie można zaliczyć do najsmaczniejszych na wyjeździe. Byle jaka. Hitem jest pani kelnerka, przemiła zresztą, która wymieniając kieliszek po winie na nowy kieliszek z winem przelewa z jednego do drugiego trzy kropelki wina z dna. Padamy ze śmiechu. Czas na sen. 

Następny dzień

Pojechali i napisali: